środa, 30 maja 2012

Inwazja na skalę światową - Assault on Wrocław Retrospekcja





Wspomnienia z Assault on Wrocław, 
turnieju regionalnego (14-15/04/2012)


Lepiej późno, niż wcale...

Nadszedł czas ( a raczej przyczołgał się, przypełzł mtfucker). Ciężko będzie nazwać ten tekst relacją, dlatego też podstępnie tytułuję go – Wspomnieniami z Assault on Wrocław. Wobec mojej słabej kondycji psychicznej ostatnimi czasy, będzie musiało wystarczyć.

A więc, od początku, bo wiele jest do powiedzenia trzeba przyznać, tak jak przystało na „Największy Turniej WHI na świecie ever”. Seriously. 79 osób, a kilku „wielkich nieobecnych” dało by się przytoczyć i tylko, żeby im na złość zrobić – nie przytaczam. Zawiodła też „zagranica”, ale może w końcu skuszą sie jesienią, o ile uda się u nas zorganizować Mistrzostwa Europy z prawdziwego zdarzenia (może na mniejszym zamku, ale za to z niebotycznie wyższym poziomem tak gry jak i organizacji). Co natomiast nie zawiodło? No, raczej wszystko, albo mówiąc po Polsku „nic nie zawiodło”. Ok, ale miało być od początku...


Odwieczny Dylemat...

Tym razem jestem zmuszony pominąć wstawkę o podróży, (choć jazda autobusem 107 czasem jest emocjonująca, szczególnie, kiedy jedzie się bez biletu – uwaga młodzi czytelnicy – nie róbcie tego na własną rękę!). Pomijamy też wstawkę o ekscesach „dzień, przed”, bo taki już urok turniejów na własnym podwórku, że albo robota/szkoła itp itd Słowem nie ma to jak na wyjeździe. Inna sprawa, że tradycyjnie już, na tydzień przed turniejem udziela się „talio-sraczka”, czyli czym zagrać by nie przegrać/się dobrze bawić. Nie oszukujmy się, tak wielki turniej, taki prestiż, cala Polska (czyta dzieciom, chciałby ktoś powiedzieć, ale właściwa odpowiedź brzmi „Cała Polska w Cieniu WHI Śląska tego dnia...”). Do tego nagrody z kosmosu, trzeba starać się, bo tego typu turnieje kreują swego rodzaju pogląd na grę/środowiska graczy, całe meta. Chaos wydawał się dla mnie właściwym wyborem, jeśli by być pragmatykiem. Bije Imperium, z brodaczami nie jest źle, z Orkami lepiej, z DE gorzej, choć jak Bomba na czas przyjdzie to można walczyć. Problem stanowiły HE, które dość ciężko Chaosem ograć, jeśli kontrola na początku nie wypali (oczywiście mówię tu o meta przed Assaulto’owe). Drugi problem to koszmarny mirror mecz, który jest tak niestabilny jak rzut kością. Dwarfy wydawały się też niezłym wyborem, bo radziły sobie dosłownie ze wszystkim, prócz cholernych DE. Zresztą, pokazały to późniejsze wydarzenia turniejowe. Sam dysponowałem solidną talią na Thorgrimie, bijąca wszystko, dokoła, ale na De po prostu się zacinała i dostawała baty. No cóż, jak nie mogłem się zdecydować, to trzeba było pojechać finezją, przynajmniej pamięć pozostanie. Spis poniżej, można z ciekawości porównać i zobaczyć, że w porównaniu z Toruniem (gdzie również grałem HE-Verana buildem), zaszły poważne zmiany.

3x Peasant Militia
2x Envoy from Averlorn
2x Skinks of Sotek
3x Valorous Mage
3x Dreamer of Dragons
2 Sea Lord Aislinn
1x True Mage
2x Friedrich Hemmler
1x Moon Dragon

1x Tyrion

3x Convocation of Eagles
2x Iron Discipline
3x Long Winter
2x Drain Magic
3x Demolition!
1x High Elf Disdain
2x Flames of Phoenix
3x Judgement of Verena

3x Return to Glory

3x Warpstone Excavation
3x Village
2x DWA/HE Allinace
2x EMP/HE Alliance
3x Temple of Vaul


Nie będę sie jednak rozpisywał o samej talii, bo kilka linijek niżej mam pół-gotowy artykuł o taliach top8 z Assaulta, więc tam więcej będzie spraw technicznych. Pozwolę sobie zacytować Boreasa, który podsumował talię na deckbox: 
"Ten deck wygląda jakbyś wrzucił do niego losowe karty w losowej ilości".
Co prawda, nie było w tym losowości, ale fakt - założenie było takie, by talia była po prostu szalona, ale na prawdę solidną, posiadająca duża dawkę nieprzewidywalności, mogąca wygrać z każdym (pech chciał, że grałem praktycznie z samymi DE, co było najgorszą z możliwych opcji). Rezultat – jak niżej można się przekonać, wcale nie najgorszy. Ale po kolei. 

Sala "czerwona" cieszyła się powodzeniem?

Unleashing the Invasion.

Nieco przed czasem zjawiliśmy się, razem z Mer, na miejscu. Dobrze znany Wrocławskim graczom Salonik, był tej soboty do naszej dyspozycji w 100% (w 6% i 40% również, jak się można domyślać). Szybkie kwestie organizacyjne, rozstawianie stołów, numerki, układanie nagród na stole bilardowym (sic!)..tra ta ta ta. No lipy być nie może, wiadomo – Darker, jak by ktoś nie wiedział, main character of those things. Ludzie powoli napływali, a jak wiecie, bo większość z „was” tam była, zjawiła się z grubsza mówiąc; niemal cała scena Polskiego WHI. Po sprawnym powitaniu, przywitaniu, zwiastowaniu, losowaniu: sala główna i trzy poboczne zaludniły się graczami. O samym saloniku można powiedzieć tyle: zawsze przyjaźnie nastawieni do naszych fanaberii, klimatyczne miejsce, komfort w graniu (myślę, że nikt nie narzekał na ten punkt), dobra muza!, świetniejsze piwko. Z tej okazji dzięki Tomek, za gościnę, mimo fruwających po knajpie Czop/Rębaków i znienacka uwalniających się Osadów, Zaklęć, czy Pełzających Pomiotów.

"-No, pokaż co tam masz... 
- A, podniosę nogę i nie pokażę!"

Czas wojny nastał we Wrocławiu wraz z pierwszą turą. W tym momencie, nie byłem już w stanie wiele ogarnąć, sam będąc jednym z tych, co lubią dotykać kolorowe karteczki. Lecimy, więc z mojej, nieco innej, perspektywy po kolejnych rundach, a potem wrażenia końcowe.

Jak widać było też i świątecznie.

Obrona pierwszej Fali natarcia.

Smergle (CHA na Chorobach i Beast of Rot) 2:0

Pobłogosławione przez Nurgla demony wyrwały się do przodu, brutalnie forsując bramy Twierdzy Wrocławskiej. Bomby Zarazy siały śmierć, różowe horrory mnożyły się niczym roje, budząc strach w sercach obrońców. Jednak był to dopiero początek. Opustoszone plagą garnizony, rujnowane przez wypady dzikich grabieżców, nie były w stanie powstrzymać nadchodzących, przerażających Bestii Zgnilizny. Im więcej śmierci, spaczenia i cierpień na polu bitwy, tym silniejsze stawały się Bestie. Dwukrotnie wydawało się, że będzie to koniec, że pierwsze starcie zakończy się porażką... Jednak siły Wysokich Elfów, wspierane bogobojnym motłochem Imperium nie miały zamiaru oddać pierwszej bramy. Inspirowane wysiłkami oddziałów Fortepa, walczącego tuż obok, sprowadziły gniew bogini Vereny na szalejące Bestie. Walka była krwawa i zaciekła, jednak, gdy mag ognistej zamieci, sam Friedriech Hemmler poprowadził kontratak, paląc pokrętne ciała demonów, topiąc maszyny oblężnicze sił Chaosu, losy bitwy odmieniły się i Wrocław nadal stał, dumny i niezdobyty.


Druga Fala

belfagor (ORK & Wampiry Gaze of Nagash) 2:0

Nie trzeba było wiele czekać, by kolejna horda plugawych sił pojawiła się na przedpolach wojny. Orkowe plemiona, prowadzone przez nieumarłych parły naprzód niestrudzenie. Ginących zastępowali nowi, ożywieńcy wstawali, aby maszerować dalej. Prawdziwa bitwa, jednak nie tutaj miała się rozegrać. Podstępne Wampiry, prowadzone przez osławione Mennfreda, miały plan, by zinfiltrować siły obrońców i sparaliżować je mocami, zaczerpniętymi od samego Nagasha. I choć nie dysponowałem pomocą Łowców, udało się ukatrupić i spalić wszelki ssący krew pomiot, a zaraz po tym zdławić nadciągające wojska przeciwnika. Po bitwie przyszła ulga, wydawało się, że poszło jakoś łatwiej. Może zbyt łatwo, pod skórą rodziło się przeczucie, że teraz, będzie już tylko gorzej...


Trzecie Starcie – Wewnętrzny Wróg

Jerry (EMP twarda Verena) 2:0

To musiało nastąpić, wcześniej, czy później... Wysoko urodzeni Imperialni dowódcy, szlachcice, ceniący sobie w pierwszej kolejności prawo monety, do tego fanatyczni wyznawcy bogini Vereny, wszyscy oni zwrócili się przeciwko nam. I choć wróg szalał za murami twierdzy, to Wysoko urodzeni obrońcy z Ulthuany i ich sprzymierzone siły, zostały okrzyknięte heretykami. Nieczystość intencji, brak deklaracji, po której stronie sztandaru walczymy, nadużywanie sił Aqshy i wypaczanie wiary: te zarzuty sprawiły, że rozłam w siłach Imperium i HE wywołał eskalację przemocy. Wewnętrzny wróg stał się rzeczywistością, a wygrać mógł tylko ten, kto choć odrobinę, choć o mały krok, był w stanie wyprzedzić intencje przeciwnika. Morski Lord Aislinn, znał dobrze kręte kanały Wrocławia, i potrafił skutecznie udaremnić wszelkie umocnienia, rozwijające linię wroga. Przewagę liczebną zniwelowaliśmy Świętymi Płomieniami Feniksa, co doprowadziło do szału naszych oponentów, a stąd blisko było już do opowiedzenia się bogini po naszej stronie. Walka zacięta, wręcz legendarna, i tylko ostatkami sił, obrócona na nasza korzyść...


Czwarta Bitwa – W Cieniu Machinacji

S.O.S. (DE aggro control) 1:2

Kiedy wydawało się, że Wrocław należy w pełni do sił Porządku, stało się coś, czego długo nie zapomnę. Wrogowie przed miastem zaczęli wyrzynać się nawzajem, tknięci szałem, zburzyli wszelkie koalicje. Jakąż ulgę można było począć, że i u nich pojecie „bratobójczej” walki jest znane. Wieści z frontu wydawały się zadowalające, Fortep prowadził swoje siły w glorii i splendorze, Keil i Jaszczur gromili przeciwników, spłacając dawno wyrządzone krzywdy (i zaciągnięte długi, w pewnych przypadkach). Ponoć nawet wojownicze hufce Imperium wywoływały na polu bitwy zgrozę, maszerując w rytmie bębnów swoich nieustraszonych muzyków. Nieoczekiwany zwrot sytuacji nastąpił, kiedy to ni stąd, ni zowąd, Mroczni Bracia, służący pod samozwańcem Malekithem, wspierani przez Nieumarłych pojawili się wewnątrz Twierdzy!! O dziwo, chaos nie wybuchł od razu. Ich obecność, nie przyniosła brutalnej eskalacji. Zdrady, dezinformacja, skrytobójstwa i ciche ataki nieumarłych sług, osłabiły na tyle nasze garnizony, że nie mieliśmy środków, by sobie poradzić, z tym niespodziewanym atakiem! Nie poddałem się bez walki. Raz udało się zmiażdżyć gniazdo nikczemności, a udałoby się i drugi raz, gdybym nie zlekceważył siły przeciwnika i nie pośpieszył się z przywołaniem potęgi naszej bogini Vereny. Porażka miała brzemienne skutki, ale zasiała tez kłujące ziarno zastanowienia... O co w tym wszystkim chodzi??

Obrazek nr.1: Wiedziałem, że jesteśmy "alike".
Obrazek nr.2: Druga strona stołu, tylko tym idzie chyba nieco lepiej...

Konflikt nr.5 – Kolejna zimna i cicha wojna, rozpętana do gwałtowności Inferna.

Angian (DE aggro control) 1:1

Angiana znałem już dobrze, nie raz spotkaliśmy się na polach bitwy Starego Świata. Tym razem nie zamierzałem „niedoceniać” przeciwnika. Z zimną krwią, a jednocześnie pogłębiającą się konsternacją rozpocząłem zmagania. Kolejny raz musiałem walczyć z ukrytym wrogiem, odcinającym posiłki, dezorientującym i osłabiającym nas tam, gdzie było to najbardziej bolesne. Nawet gniew Vereny, nie był już tak skuteczny, wobec ostrożnie grającego przeciwnika. Postanowiłem, więc zrobić to, czego być może się obawiał. Zmontować otwarty i brutalny atak, frontalnie zalewając wroga siłą. Poskutkowało. Zwycięstwo było juz blisko, w zasięgu ręki i wówczas, coś zmąciło spokój naszych dowódców i potworny błąd wkradł się w nasze rozkazy. Starcie zakończyło się sytuacją patową, gdyż obie siły zostały odwołane w inne części miasta. Wiedzieliśmy jednak obaj, że to jeszcze nie koniec...


Starcie Szóste – Bitwa o wszystko i nic.

Czapa (DE aggro control) 2:1

Kolejne podejście z wrogiem, z którym wyraźnie sobie nie radziłem tego dnia, spowodowało, że zacząłem wątpić, po której stronie w ogóle jestem. Czyje jest miasto? Kto wygrywa? Choć siły z pustkowi, odnosiły tego dnia więcej klęsk niż sukcesów, widać było niewidzialną rękę Mrocznych Bogów, w tym, co działo się dokoła. I tym razem niedoceniałem przeciwnika, który odmiennie od swoich przeciwników, zaatakował frontalnie, skutecznie odcinając mnie od wszelkich opcji obrony. Losy ważyły się, zależnie od tego, kto posiadał akurat inicjatywę. Zaciekłe walki trwały do momentu, w którym żadna strona nie wygrywała, a nagle okazało się, że jeśli teraz ktoś nie odniesie zwycięstwa, obaj zostaniemy pogrzebani w zgliszczach i chaosie upadających dzielnic. Ostatnie sekundy starcia były jak błysk noża, jak rzut monetą, w którym obaj postawiliśmy wszystko na jedną kartę... Nie wiem, czy dziękować bogom, przeznaczeniu, czy zwykłemu przypadkowi. Wiem, że to mi udało się przetrwać i zająć nowe pozycje w Twierdzy, zarezerwowane dla nielicznych, którzy wkrótce mieli stoczyć bój, o panowanie nad Wrocławiem...


1/16 – The same old story (and a good friend)

Angian (DE ) 2:1

Tak jak przewidywałem, Angian pojawił się po raz drugi, na mojej drodze do chwały. Znaliśmy już swoje sztuczki, mieliśmy nieuregulowane sprawy do załatwienia. I muszę przyznać, że było to najlepsze starcie, jakie wówczas rozegrałem. Działo się wszystko. Elfie wiedźmy gnębiły umysły moich magów, krwawe ofiary wypruwały flaki z nieustępliwej chłopskiej milicji, Cienie, infiltrowały moje pozycje, zaś potężni Blood Dragoni popędzając zmutowane Szczury, sieli postrach i zniszczenie. Tego dnia Verena zbierała krwawe żniwo, świadomy jej potęgi wróg, ukrywał swoje siły, grając brutalnie, acz oszczędnie. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Śniący, nie śnili juz o smokach, a o krwi swoich braci. Burze Zaklęć szalały, dopóki na pole bitwy nie zstąpił Księżycowy Smok, zmiatając z powierzchni resztę jednostek tak wrogich jak i przyjaznych. Jego ryk oznajmiał zwycięstwo, lecz jeszcze raz Khaine wsparł swoje sługi, jeszcze raz Angian wyciągnął nóż ofiarny ku mojemu gardłu...

...Zbroja Tyriona błyszczała w świetle pożogi. Rozpędzony, niczym smuga światła i siły rozbił szeregi nieumarłych, zainspirował wojska i poprowadził ostateczny atak, odbijając swym pancerzem refleksy ognia, wywołane przez kolejne fale gorącego piekła przywołanego przez najpotężniejszego z magów bitewnych – Hemmlera.

Otarłem pot z czoła i zasalutowałem mojemu przeciwnikowi, który teraz oddalał się pokonany, lecz założę się, że już wtedy obmyślający kolejną zemstę...


Sosu wygląda jak by się martwił, ale nie dajcie się oszukać!! 
Ja z kolei modlę się w pokraczny sposób o Verenę...

1/8 – SOS dla Króla Feniksa, lub tam gdzie kontrolują cię na cacy...

S.O.S. (DE) 0:2

Ponura prawda wyszła na jaw, gdy zostało nas juz tak niewielu. Patrząc na zrujnowany walkami Wrocław, wciąż jednak niezdobyty uzmysłowiłem sobie, że prawdziwa walka toczy się wewnątrz miasta. Jak to możliwe, kiedy żadna z bram nie została sforsowana. Czar prysł. Strony konfliktu rozmyły się, nie wiedziałem już, kto jest, kim i po czyjej stronie. Przeczytałem pergamin, jaki zdobyliśmy na wrogich zwiadowcach. Okazało się, że Fortep, zalewający swych wrogów niekończącymi się salwami magicznych pocisków i strzał, przybył tu na oblężenie i dostał się do miasta za pomocą potężnej magii. Majesty, Imperialista żądny władzy i ziem, również nie był po naszej stronie!!! Mało tego, Keil, prowadzący bezlitosne zastępy krasnoludów, podkopał się pod miasto i przybył tu starożytnymi tunelami górniczymi. Każdy chciał zdobyć twierdze, każdy chciał zaznać chwały. Mnie po raz kolejny i nie wiem już, który raz w tych dniach, przyszło się zmierzyć z Mrocznymi Elfami. Ich sieć szpiegów była doskonała. S.O.S, ich dowódca wiedział wszystko, i nic nie mogło go zaskoczyć w tym starciu. Ja sam zaś, osłabiony walkami z Mrocznymi, niby trucizną, słaniałem się już i pod skóra wiedziałem, że nie do nas będzie należało zwycięstwo. Walczyć trzeba zawsze i nie oddaliśmy tanio skóry, choć patrząc na to wszystko z dystansu – muszę przyznać, że była to klęska absolutna i totalna. Przeciwnik czytał w myślach i uniemożliwiał nam wyjście z czymkolwiek konkretnym. Cóż, długo nie trwało, nim złożyłem broń i podałem rękę zwycięskiemu generałowi.

Co ciekawe, wtedy przyszło poznać mi okrutną prawdę...

Choć Jaszczur wykłada prawie całą talię na stół, Szczury z przodu bywają baardzo przekonujące.

Półfinał - Milczący Obserwator

Jaszczur (DWA Thorgrim ADR) 1: 2 S.O.S. (DE Aggro Control)
Darker (ORK Squig Aggro) 1:2 Arczi (DE Control)

Tak samo jak ja, manipulowany od samego początku dowódca Krasnoludów – Jaszczur; uległ na placu boju armii S.O.S.’a, która nie dawała mu szans na rozwinięcie swojej maszyny zagłady, jak można by nazwać Thorgrima, gromiącego przeciwników pradawnymi urazami. Jaszczur już od początku wiedział, że stoi na gorszej pozycji, i wszyscy świadkowie tego starcia nie mogą odmówić mu zaciekłości i waleczności, jak przystało na syna Grungiego. Nie wiedział natomiast, tego, czego i ja nie wiedziałem – obaj, jak i wielu innych, byliśmy od samego początku zmanipulowani przez Konwent Czarownic działający na polecenie samego Malekitha. Od samego początku to Mroczne Elfy kontrolowały Twierdzę Wrocław, a my, niczym ich narzędzia, skutecznie wyeliminowaliśmy wrogie siły, by samemu na końcu paść, oszukani i uwiedzieni przez ciemność...

Boar Pen FTW!!!

Podobny los spotkał największego z Orkowych wodzów, Darkera, który w opiewanym już w pieśniach pojedynku, złamał siły Fortepa i jego niesamowitej armii. Sprytny fortel, w decydującym momencie pozwolił Hordzie na atak z czuły punkt, kompletnie niestrzeżony i tak ostatni (nie licząc mnie) dowódca Wysokich elfów został pokonany... Jeszcze bardziej legendarny pojedynek rozegrał sie później. Kiedy to jeden z głównych manipulatorów, pozostający dotychczas w cieniu, niejaki Arczi, zdecydował, że musi wyeliminować nieprzewidywalne i potężne Orki, by sięgnąć po ostateczną władzę. Darker zaśmiał mu się w twarz i uwolnił wszystkie swoje siły. Miasto, przedpola i okolice dudniły od zatrważających bitew z udziałem samego Grimgora, a nawet potężnego demona Khorne – Bloodthirstera. Podstępne siły Mrocznych nie ustępowały jednak, wykorzystując każdą lukę w obronie, każdą informację. W decydującym starciu, które zaparło dech nie jednemu ze świadków, Darker popisał się iście mistrzowskim zagraniem, zastawiając podwójną pułapkę, na główną siłę uderzeniową wroga – Mannfreda, z rodu Von Carstainów. Wydawało się, że wszystko już przesądzone, jednak Arczi, posługując się jeszcze sprytniejszym fortelem, sprawił, że wymyślne zagranie Darkera okazało się zbyt ostrożne, samemu posiadając asa w rękawie. Iluzja „pierwszego” Mannfreda rozpłynęła się pod wpływem skrytego ataku Orków, zaś ten prawdziwy, uderzył całą swoją siłą i zwycięstwo przeszło na stronę Arcziego...

Gdzieś na odległych polach Dolnego Śląska, starły się resztki sił Krasnoludów Jaszczura i Orków Darkera, w odwiecznej walce tych dwóch nienawidzących się ras, by mimo porażki w Twierdzy, zapewnić sobie, choć trochę miejsca na kartach historii. Krasnoludy wywarły pomstę, spychając Orkową Hordę z powrotem na Złe Ziemie..

Finał - pojedynek pokoleń i nie tylko.

Game of Mind Killers

Arczi 2:1 S.O.S.

Czymże okazał się finał Szturmu na Wrocław? Łatwo się domyślić. „Jeden by wszystkimi rządzić i w ciemności związać...”. Po wszystkich manipulacjach, aktach zdrady, kradzieżach dusz, dwaj dowódcy Mrocznych elfów stanęli do walki o Twierdzę. Trzeba przyznać, że ta walka nie była tak spektakularna jak poprzednie, tak widowiskowa i tak krwawa. Ta walka odbyła się w umysłach dowódców. Ale czy była mniej emocjonująca? Noże w ciemnościach, ryzyko, szpiedzy szpiegujący szpiegów, krwawe rytuały czarownic, gdzieś w podziemnych katakumbach, zmutowane szczury i okrutni korsarze, mrożące krew w żyła wiatry magii i Nienawiść sącząca się z ust każdego wojownika, czający się nieumarli; agresja przeciwstawiona, zimnej ocenie sytuacji i bezwzględnej kontroli... To drugie okazało się silniejsze, jak przystało na dumne credo odszczepieńców z Ulthuanu... Arczi w bratobójczej walce odniósł zwycięstwo i zapewnił sobie miejsce wśród legend tego świata...

Wrocław został zdobyty, albo raczej utrzymany, bo któż to może wiedzieć, do kogo należał na samym początku...



Powrót do rzeczywistości

Mam nadzieję, że nie zanudziłem was, tym sprawozdaniem, nieco sennym, jak by w malignie, ale też bliskim memu sercu, bo trzeba to przyznać: Assault był nie tylko największym turniejem jaki się odbył do tej pory, ale toczył się w okresie „najrówniejszego” meta, jak dotychczas, a uczestniczący w nim gracze zapewnili najwyższy poziom. Emocje sięgały zenitu, szczególnie we wspomnianych pojedynkach Darkera z Fortepem i Arczim, a nie chwaląc się, też moim i Angiana. Finał był rozrywką dla koneserów, spekulowanie nad szczegółowymi zagraniami, opcjami czasowymi Akcji itd. Ja sam lubię takie „mind games”, które w pewnym sensie są mocnym „mind fuck”. Szczególny szacun dla Arcziego i SOS’a, za grę na tak wysokim poziomie i ogólnie rzecz biorąc rozbicie całej konkurencji (a nie było łatwo). Osobiście jestem wielkim fanem gier „technicznych” i miałem bardzo dużą satysfakcję tak z gry jak i jej oglądania na tym turnieju.

Chyba nie ulega wątpliwości, że wszyscy byli zadowoleni?

Co bardzo pozytywne, po rozstrzygnięciu, kto wchodzi, a kto nie, do top16, prawie wszyscy ludzie zostali, integrując się przy piwku, rozmawiając o WHI (to w końcu był dzień WHI!!), oglądając mecze finałowe. Był czas na dyskusje, porównywanie meta, w okresie, kiedy Warhammer rozkwita w najlepsze. Brak przegiętych, czy całkowicie dominujących talii stworzył na prawdę zdrowe środowisko. Do tego wyśmienity Primator w kufelku i wzorowy turniej gotowy. Do tego żarcie pierwsza klasa, jak to woli, były w pobliżu Chinole i Placki Ziemniaczana, na miejscu zaś Tosty i Gulasz Mistrz, chyba najlepszy, jaki jadłem, składający się w pierwszej kolejności z mięsa, a potem z reszty (i jeszcze potem mięsa). Nie zawiodła organizacja, w dużej mierze, dzięki wolontariuszom w postaci Fantoma(koordynacja wyników i parowania – pozdr Fantom i dzięki wielkie), Dami oraz Tęczy, (które robiły tyle rzeczy na raz, że mało miejsca na podziękowania, pilnowały czasu, wyników, biegały po Sali, robiły zdjęcia, sprawdzały talie). Dzięki wam za to dziewczyny!!! Sędziowanie nie stanowiło problemu, pomimo „grających” sędziów. Z tego, co pamiętam, nie było mega stresowych sytuacji związanych z zasadami (inna sprawa, że poziom znajomości zasad niebagatelnie podniósł się, od zeszłego, Assaulta). Jeśli takowe były, piszcie, bo mogę oczywista, nie pamiętać...

Dekoracja, opadający kurz walki...i coś jeszcze.

Nagrody, jak widać niżej, również trzeba by wpisać do listy „Naj”. Ogrom i przytłaczająca ilość, spowodowały, że nikt nie wyszedł bez choćby najmniejszego upominku, a większość wyszła z całkiem solidnym. Ja sam dorwałem upragnionego Nightfalla, za co bardzo jestem wdzięczny Darkerowi (bo ponoć miał pójść do puli nagród poza top :D Zdjęcie powiedzą wiele, zapraszam więc do oglądania.

Spoils of War...

Po (a chyba nawet w trakcie finałów) odbyła się paraolimpiada, autorski projekt Darkera, co by tym z ostatnich miejsc wynagrodzić gorzki smak. Świetny pomysł, choć nie wiele mogę o samym turnieju powiedzieć, prócz tego, że zasadzał się na zasadach multiplayer, wzorowanych po części na VteS’ie.

Ekipa Paraolimpiady

Co zaś się tyczy wydarzeń „after”, można by rzec sporo. W tym miejscu wkradnie się też pierwsza rysa, na naszym malowanym obrazku pt. „Assault”. Zatem; trunki, trunki, trunki. Makabrysio. Return to Glory i ograny w pokera Fortep. Znowu trunki, gorzka, słodka, integracja, gadanina, sztony losu. W mniejszym skrócie: Makabrysio – pozdr wielkie, za ducha gry i towarzystwa, choć holownik nie wytrzymał w pewnym momencie i „przeholował”: D Dziczek okazał się rasowym przewodnikiem po starówce Wrocławskiej, i choć zamiast na Ostrów Tumski, w końcu wykierowaliśmy Fortepa do 13 Igieł na browar, było dobrze w Starym Mieście, tłocznym jak za dnia i suto zakrapianym. W samym saloniku, przed wyjściem w miasto, integracja przebiegała nieźle, choć trzeba przyznać, że w bardzo niezorganizowanym stopniu. Sporo luda musiało jechać, a z tymi, co zostali, nie do końca udało się zorganizować tak, by była to „prawdziwa” integracja. Tu ubolewam, że towarzystwo rozpadło się i nie zmontowaliśmy ekipy, takiej, jak choćby ta w Gdańsku. No cóż, u siebie jakoś tak mniej się udaje, wolę na wyjeździe chyba : D Jakkolwiek by nie spojrzeć – ta rzecz do poprawy za rok i zdecydowanie obiecujemy więcej działań skoordynowanych, jeśli wiecie co mam na myśli...



Dzień Drugi, czyli wespół w zespół, a i tak może być tylko jeden.

Dzień numer dwa, po części usprawiedliwiał jakby „delikatniejsze” podejście do kwestii integracji Sobotniej. Nie od dziś wiadomo, że Drużynówka jest świetnym formatem, w pewnym sensie lepszym od zmagań indywidualnych, z tym minusem, że ciężko ją zorganizować na lokalnych turniejach (brak ludzi i kart). Co innego na dużych wydarzeniach, gdzie powoli staje się równoprawnym eventem.

Widzicie tą pustą stolicę? Ten smutek w oczach? Ach gdzie jesteś Komandorze?
(odpowiedź gdzieś z zaświatów: "Na cle!! Na cle!!!")

Stawiłem się nieco wcześniej, bo jak zwykle problem z taliami, które trzeba składać na godzinkę przed turniejem. Do tego spóźniająca się ekipa i już pierwsze zwiastuny klątwy. Deszcz siąpi, nie ma gdzie się schować, bo jak z deszczu po pod rynnę chyba – Tomasz spóźniony, nie otwiera knajpy, więc trza czekać i zdaje się, że tylko Makabrysio nie traci humoru, (choć podejrzewam, że to za sprawą Absyntu o 11.00 rano). No coż, wyszło trochę mokro, bo postaliśmy przed wejściem, ale czego się nie robi dla naszej kochanej gry i możliwością uwalenia przeciwników za pomocą kolorowych kartoników (pozdr Adhan, no i szkoda, że nie mieliśmy okazji zagrać dzień wcześniej, choć doceniłem Twoje gratulacje po meczu z Angianem w 1/16... Odwołane potem, krytycznym wpisem o mojej talii mieszańców niestety..chlip, ale ty wiesz, że ja cię lubię). Obok kolejnego złego znaku, jakim było składanie kart na kolanach na tylnym siedzeniu samochodu Deer Dance’a (nie chodzi o samochód, lecz o sam fakt nie przygotowania), pojawiło się sporo pozytywów. Moim kolegą z drużyny, był w końcu również Arczi, wczorajszy mistrz. We trzech (ja, Deer i Arczi) stanowiliśmy kolejne, choć już nie tak utytułowane, wcielenie ekipy Crap Box z Torunia, niefortunnie nazwane przez nas populistyczną nazwą „Zasmuceni”. Nigdy więcej! Bo rzeczywiście; po serii głupich remisów, przegranych przez 1-2 żetony obrażeń meczów i dupowatej talii Orkowej, byliśmy na koniec turnieju zasmuceni. Ekipa Crom Flakes (w składzie Darker, Jaszczur i Crom) zajęła pierwsze miejsce, choć tylko na styk wyprzedzając No Lifes for the Hold (kajo33, Majesty, radaner), Drunkmaster Team (Juri, Nastiuk, Łapa i Czarny) i Proxy Raxy (Hemlock, Zombie, Mamut). 

Szatan is everywhere! A najwięcej w 4 osobowej (!) Drunkmaster's Team, 
którzy okazali się najczarniejszym, z czarnych koni turnieju.

Co na prawdę godne uwagi, było aż 13 drużyn!! Łącznie dawało to 40 osób! Miazga totalna i wielki sukces drużynówki. Inną sprawą jest fakt, że został on zmącony porannym wyczekiwaniem i lekkim kwasem/konfliktem, jaki miał miejsce podczas rozdawania nagród za tenże format. Myślę, że pomijając kwestię rozdysponowania, można to następnym razem skorygować tak, by zawsze top3 było zadowolone, przyznając mniejsze nagrody, a w większej ilości. No cóż, zawsze jest coś do poprawy. Natomiast największą wtopą według mnie, był sam system rozgrywek, a raczej rozstrzygania meczy przy limicie czasowym. Liczenie obrażeń na stolicy, to na prawdę totalnie z dupy pomysł, raz, że faworyzujący pewne typy talii, dwa, że stwarzający ogromnie niezdrową atmosferę w ostatnich minutach gry. Nie wspominając o furtce ku graniu na czas... Do poprawy jest też system punktacji, który według mnie również się nie sprawdził. Myślę, że na forum poruszony został już ten temat, a przed kolejnym tej rangi turniejem, zostanie to ładnie i zwięźle przeredagowane i ustalone.

Jak widać, bardzo wyczekiwany turniej drużynowy, udał się, choć nie bez widocznych zgrzytów, co dodaje tylko motywacji, by w przyszłości, doprowadzić to do takiego poziomu, na jakim rozgrywane są indywidualne zmagania. Po drużynówce był jeszcze Highlander, którego wyniki poniżej. Niestety, dość styrany zmaganiami poprzedniego dnia, opuściłem Salonik w celach wypoczynkowych (jak to dobrze móc prosto do łóżka własnego, a nie szwędać się po obcym mieście...hmm, w sumie to drugie tez dobre!).

Not bad...not bad really.
And the Oscar goes to...

Przydałoby się to wszystko podsumować w końcu, choć do ogarnięcia tak wiele, że nie bardzo wiem jak się zabrać. Szczególnie, że czas już odległy, a pamięć męczona Zgnilcem nie ta sama. Kierując się podręcznikiem Kodak Theater, zacznę dziękować:

Darker – człowiek maszyna, jak by trzeba, zorganizowałby turniej i na księżycu. Wielkie dzięki dla Ciebie, bez którego ani ta scena, ani ten turniej, ani w ogóle WHI w Polsce nie miały by się tak dobrze. Może nie wszyscy wiedzą, ale ogrom nagród, jakie były, jest zasługą nie małych starań w kwestii sponsoringu, jakie powziął Adrian. Dzięki raz jeszcze, też za cierpliwość i gratki świetnego wyniku na samym turnieju!

Żeby nie robić tasiemca, jednak nie będzie Oscarowych podziękowań. 
Pozdr dla wszelkich ekip, które się zjawiły, a także dla tych co ich nie było – wyrodnych synów WHI (tak o was mówię: Teo i awojdi w szczególności!) Podziękowanie też dla mojego Teamu: Arczi i Deer Dance – następnym razem zmieciemy ich! Mega gratki dla Arcziego, za wspaniałe zwycięstwo i dla S.O.S.’a za nie mniej wielki wynik – respect panowie. Dzięki też szczególne, dla ekipy z Trójmiasta, z którą już nie jedno przeżyliśmy i zapewne nie jedno „zagramy”. Pozdrowienia dla Mer, która mimo długiej przerwy w grze, była i walczyła (i wspierała mnie) ; ) Na koniec dzięki dla sponsorów, Tomka, za udostępnienie knajpy i zarazem dla wszystkich, którzy byli we Wrocławiu, w ten dzień, na tym turnieju.



Assault on Wrocław 2012 zakończony. Miasto obronione, Challange rzucony, zatem do zobaczenia za rok!!

Dobrze jest być częścią Tej Historii...

/galeria bohaterów top8 na koniec/











P.S. Czy nie macie wrażenia, że za dużo tam Darkera??? Ok, zmieniamy nazwę, na "Galeria Bohaterów i Darkera", a na koniec jeszcze to!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz