wtorek, 11 czerwca 2013

Regionals w Dreźnie, czyli jak Krasnoludy strzelają z Końcem Czasu.


Krótka (?) relacja, z Regionalnego Turnieju - Drezno, 09/08/2013

foto by Michael Wagner

Co ma Forced, nie utonie oraz chill out w Dreźnie

Trzeba przyznać, że chłopaki z Drezna, dość szybko odpowiedzieli na naszą propozycję (podczas Assaulta), aby zorganizowali turniej u siebie. Dystans z Wrocławia to mniej więcej tyle samo, co do Torunia, czy Krakowa.  Liczyłem, że wpadniemy tam większą ekipą, ale z dnia, na dzień, każdemu coś wypadało. Ostatecznie, ja i Arczi podjęliśmy wyzwanie, mimo mediów zalewających nas informacjami, że Drezno już pod wodą. Z tego miejsca pozdrawiam serdecznie, bardzo miłych rodziców Arcziego, którzy to, w ramach wycieczki do Drezna, zapewnili nam szybki transport w obie strony.

Oczywiście, jak zwykle, medialny krzyk, okazał się lekką przesadą, przynajmniej w tej części miasta, w której graliśmy : ) Faktycznie, okolice starówki/rzeki, ładnie podtopione, jednak, reszta miasta jak gdyby nigdy nic, w Sobotni poranek tętniła życiem. Uliczki bardzo podobne do tych Wrocławskich, bruk, kamienice, tylko o wiele więcej rowerów, kawiarenek i generalnie relaksujących się tam ludzi - bardzo przyjemna atmosfera.

Duży plus za lokal, coś w rodzaju Baru do grania w gry. Zarąbista miejscówka, sporo miejsca, dogodny ogródek, dobre piwko, a do tego dziesiątki gier do wypożyczenia i zagrania (w tym pewna ich ilość poprzyczepiana do sufitu w ramach aranżacji). Gdy dotarliśmy już na miejsce, okazało się, że jedna, czy dwie ekipy z innych miast nie dały rady przyjechać (w innych miejscach powódź zbierała mocne żniwa) i frekwencja jest dość..hmm..słaba. 11 osób nie robi szału. Od początku jednak, świetna atmosfera (a i poziom zawodów jak się potem okazało) rekompensowały braki liczebne. Miłym zaskoczeniem był fakt, że chłopaki zorganizowali Regional Kita od FFG, tego z matami i kuflami. Nice. Szykuje się więc kolejny oficjalny Regionals za granicą!

Powrót Rangera z ciemnej strony FAQ. 

Tutaj, na jakiś czas zawieszam tok akcji, czas, bowiem wspomnieć o wyborze talii. Jak wiemy, często jest to jeden z najważniejszych punktów programu. Sytuacja była taka, że już jakiś czas temu stwierdziliśmy z Jaszczurem, że weszliśmy w kryzys wieku średniego Inwazji, tutaj ambitnie składamy pół-casualowe talie, a młodzież jedzie nas i klepie w najlepsze. Trzeba wiec coś zaradzić, zmienić brykę, na konkret maszynę. Mimo szczerych chęci, w ostatni Wtorek, ponownie dostaliśmy baty, choć szaleństwa w taliach było już niewiele. Co jest? Mówię, i po decyzji, że uderzamy na Drezno, dzwonię we Czwartek wieczorem do Jaszczura, że jadę i biorę Kraśki na End Times/strzelające Rangerem i czy nie po testowalibyśmy w Piątek. Sesja się nie odbędzie, ale Jaszczur obiecał, że rano w robocie po testuje starty :D Potem jeszcze krótka konsultacja telefoniczna i wieczorem siedziałem u Farby by zagrać 5 partyjek (zanim Polacy zaczęli się męczyć z tą "drugą" drużyną). 2-1 z Chaosem, 2-0 z Krasnoludem, mówię, jest nie najgorzej. W Dreźnie już, na małej kartce - deckliście, zanotowałem taki wpis:

3 Reckless Engineer
3 Dwarf Ranger
3 Veteran Slayer
3 Slayers of Karak Kadrin
3 Dwarf Cannon Crew
3 Spirit Slayer
3 Tunnel Fighter
2 Mountain Legion
2 Grudgebearer
1 Zhufbar Engineer

3 Ancestral Tomb
3 Mountain Barracks
3 Wealth of the Hold
3 Karak Hirn Mine
2 Grudge Thrower

3 End Times
3 Burying the Grudge
3 Stand Your Ground
1 My Life for the Hold

Co tu dużo mówić, talia old school Ranger, potomek (nie)sławnego RTF. Zabija szybko, a co ważniejsze, bardzo skutecznie. ET zamiast Reclaima, gorszy, bo trzeba kombinować poświęcenia i wyciąga mniej jednostek, lepszy, bo nie trzeba na niego pieniędzy i można nim zrobić ekonomię. 50 kart, bo tylko tyle miałem brązowych koszulek w nowej paczce i dobrze, bo trybiki muszą chodzić perfekcyjnie. Ranger na ogół, jak strzela, to ma w dupie wszystko, Dyscypliny, My Life, Loeca, Korsarza, Psa; cokolwiek przeciwnik wyciągnie z mojego End Times, w większości przypadków mnie to nie obchodzi. Chwalmy efekt Forced triggerowany opłaceniem kosztu! Do tego drugi super star - Reckless Engineer, szalejący tu i tam, robiący wszystkiego po trochu, a najbardziej, kupę "złomu" do obniżania kosztu ET. No i ostatni z BIG 3 - Veteran Slayer, Dwarf samarytanin i kamikadze w jednym.

Praktycznie zero kontroli, bierzemy jak najwięcej kart, bardzo ważne jest umiejętne zagrywanie zdolności i kart pomiędzy poszczególnymi fazami (Beginning-Kingdom-Quest). Trików i sztuczek jest w tej talii miliony. Do tego, daje radę wyciągnąć się z niemal każdej sytuacji, w jakiej postawi nas przeciwnik, (co z resztą jest cechą KAŻDEJ talii na End Times). Raczej na bank najgorszy teoretycznie matchup to DE, ale jeszcze z nimi nie grałem : ) Z kolei jak chłopakom po turnieju powiedziałem, że mam tylko 1 My Life to myślałem, że padną, bo rzucałem go często po 2 razy jednej grze. No, to tak w skrócie, a teraz wracamy do Drezna.

foto by Michael Wagner

"Trying to make something happen..."

2-0 vs Empire Warrior/Piraci

Pierwszy meczyk, kolega z Empire, myślę, zobaczymy jak się gra z niebieskimi. Odrobinę przystopował mnie Osterknachtem, za to nie bardzo przejmowałem się Rodrickiem dorabiającym mi developki : ) w pewnym momencie, przycisnął i okazało się, że talia jest na Warriorach (min Dethjacks, Drummer) z Piratami. Ja tu sobie zbieram karty, a na BF przeciwnika siada Pirat ze Sztandarem Gryda i ma 8 młotków!! Ja biedny KG i BF puste! Kolega poszedł do przodu mocno, myśląc, że już wygrał, ale, ale. Veteran Slayer poświęcił się grzecznie z Questa, wstał z piachu (SYG za kasę ze Skarbca) i obstawił Pole Bitwy. Przy okazji, Quest przeciwnika spłonął również z akcji Piratów. Kolejna tura to już tylko dokończenie dzieła zniszczenia przez Rangerów. Było niebezpiecznie, ale generalnie Imperium (prócz Infiltracji) nie za bardzo ma odpowiedź na tą talię. Od początku za to, widać było, że turniej jest grany w bardzo dobrej atmosferze, na luzie, mimo że każdy starał się coś ugrać.

foto by Michael Wagner

1-1 vs HE Alith Anar z Sally Forth

No, tutaj, zakupiłem pierwsze piwko i chyba za bardzo się nim zająłem. Dość agresywna talia na Alith Anarze pilotowana przez Sarathasa, jednak w odczuciu słabsza od tej Arcziego (nie potrzebne Sally Forth w mojej opinii albo nie widziałem jego efektywnego wykorzystania). Oczywiście problemem okazał się Mag Loeca blokujący ET/Buryinga. Wcześniej jeszcze rzuciłem dwie 1 na kostkach. Obie gry były dość długie i wyrównane. W jednej z nich (przegranej) popełniłem, co najmniej dwa babole timingowe, które kosztowały mnie mecz. W trzeciej zbrakło czasu by dokończyć i wyszedł remis. Respekt dla kolegi, który dobrze prowadził talię, na prawdę fajne gry, na wysokim poziomie. To chyba podczas tej gry, wyrobiłem sobie przysłowie, za każdym razem, gdzie wystarczało przetrzymać turę by na początku zagrać ET, wypowiadałem małą mantrę "I will try to make something happen..." I do końca już nazywałem tak wejście End Times na stół (jak zauważył Gardine, było to dość uprzejma forma wyrażenia "A teraz cię zabiję" : )

 foto by Michael Wagner
2-0 vs Empire hard Verena

Ha! Poniekąd obaj przyjechaliśmy, by ten mecz się odbył. Oliver (Gardine), z którym to już nie jedną potyczkę Regionalsową stoczyliśmy, ustawił wysoko poprzeczkę, swoim Imperium, tym razem na ostrej Verenie, z Wolą, Kapłankami i Hidden Grove. Imperialne stary w obu grach, zostawiały mnie daleko w tyle, pod względem ekonomii, ale wiadomo, trzeba pozory biedy stwarzać czasem (nawet jeśli nie mamy innej opcji). W pierwszej grze już myślałem, że go mam, jednak, Gardine, zaprezentował ze dwie akcje, których kompletnie się nie spodziewałem, do tego, za pełne 5 kasy, bez wahania wystawiał Maga Loeca (a misji na ręce miał co nie miara). Gra się nagle odwróciła (ponownie), a potem jeszcze raz, kiedy w końcu wcisnąłem tego ET, a Imperium już na to odpowiedzi za bardzo nie ma.
W decydującej grze, znów myślałem, że jest już dobrze, ale 3 developki w Queście to żadna gwarancja. Na ręce pozostało mi nie wiele, ale najważniejszy ET był, może z 5 kart w discardzie. Oliver stwierdzając, że raczej już przegrał, wyszedł z Vereną na cały mój stół (normalnie jak bym grał ze, sneaky Jaszczurem!:). Na moje szczęście, zagrał Vereną w zły sposób, a ja w desperackim kroku, uratowałem się top deckiem Tomba z Engineera. Ten stos można było by rozegrać na jakieś 4 różne sposoby, z czego tylko jeden był by korzystny dla mnie. W następnej turze odpaliłem End Times, choć jeśli weszłaby Verena nie zmieniłoby to aż tak wiele (+/- 2 karty na mojej ręce). Generalnie wszystkie gry mogły pójść w obie strony, gdyby nie błędy tak moje (np raz dałem się psychologicznie nabrać na Dyscyplinę w Loeca, która przecież nie zatrzymuje Rangera) jak i Olivera (sto Verenowy). No, cóż, koniec końców, lekko zszokowany, wyszedłem zwycięsko i pozostaje mi czekać na kolejny rewanż Regionalny.

2-1 vs Ork total multiatak Rush

Talia Gnomeschool'a, stała się sławna po 3 rundach, wygrywając wszystko, najczęściej w swojej 2/3 turze (w tym z Arczim). Totalnie zafiksowany napór, bez ŻADNYCH supportów ekonomicznych (3 Tatuaże i 3 Choppy). Do tego multiataki, Warbossy, Arachnaroki, Nietoperze i reszta naporowego hardkoru. Dobieranie kart - jaki quest?! Get em Ladz!! Zasiadłem lekko przestraszony, świadom, swojego pojedynczego My Life'a i generalnie niewielkich opcji obronnych przeciw takiemu kalibrowi. Pierwsza gra była niemal idealna. Do 3 tury, na stole stały 3 Karak Kadriny i Stand w kieszeni. Zatrzymałem Blitzkrieg, a kiedy karty na ręce się zaczęły mu się kończyć przeszedłem do ET.
Druga gra była szybka i bezbolesna niemal. Przejechał mnie jak stado rydwanów, zostały tylko strzępy.
W decydującym starciu, nie dostałem Kadrinów, jednak, stojący od 2 tury Ranger, dał mi chwilę wytchnienia zabijając wczesną ofensywę, My Life tym razem doszedł i też dał jeszcze chwilkę. W każdej turze mogłem spodziewać się eksplozji, ale im więcej tych tur, tym mniej kart na ręce Gnomeschoola. Get Em Ladz, bodajże za 2, raczej deserackie, ja w miarę bezpieczny z Rangerem  i wisząc na dosłownych kawałkach stolicy wyplułem nagle Krasnoludzką pomstę. O ile pamiętam, to w tym meczu, Veteran Sellsword, od  tury (niszcząc mi Węgiel), stał do końca gry, a po dołożeniu drugiego, to dzięki nim (i Katapulcie) spaliłem całą strefę, a druga to już wiadomo, ze snajperki. Uff!! Póki, co, była to gra pod największym ciśnieniem, jeśli chodzi o poziom zagrożenia i byłem na prawdę zadowolony, że udało się wygrać.

Półfinał

foto by Michael Wagner

2-1 vs Dwarf mirror End Times Ranger

Już po pierwszej rundzie okazało się, że nie tylko ja wpadłem na pomysł morderczego Rangera. Crux (top 8 ostatniego Assaulta), złożył praktycznie taki sam deck. Śmieliśmy się, ze żaden z nas nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Kolega grał jednak tym spisem od jakiegoś czasu, i generalnie nie chciałem się z nim spotkać w półfinale. Więcej ogrania talią, przewaga własnego terenu i wiadomo zresztą jak to jest w mirrorach. Komu szybciej Ranger, kto obstawi go Barakami itd. O dziwo wygrałem kostkę! (w zasadniczej wygrałem tylko 1 raz). Na turnieju, korzystaliśmy z programu morphine (dzięki stary! i jak widzisz, program idzie w świat), aczkolwiek bez systemu Kostki (nieoficjalnego jak by nie było). Zacząłem, więc pierwszą grę, z dość sceptycznym nastawieniem. Pierwsza tura pokazała różnice w naszych taliach. (a myślę, że wynik finalny, po trochu je zweryfikował w drugą stronę : ). Ja wyszedłem z Tomba (1 młotek), on z New trade Routes + Kanonka + Support  ( w drugiej grze to samo + Tunnel na drugiego questa; ).  Tutaj zdałem sobie sprawę, że ekonomicznie jestem w plecy i to mocno - ergo - przyjdzie mi się bronić i grać z kontry i to nie ja będę rzucał End Times raczej. Grając po jego ET, to ja będę miał pierwszeństwo zagrania Akcji, a to może wiele zmienić. Grę nr 1 przegrałem. Zwyczajnie, zrobił mega eko i dociągnął wszystko szybciej. Po pokazaniu, co ma, złożyliśmy karty. Początek drugiej był jeszcze gorszy, do tego, w pewnym momencie zrobiłem babola, marnując turę, na atak Spiritem w Rangera, gry na stole stał mu Veteran do obstawy... O ile pamiętam w tej grze ET poszły na pewno z mojej strony, najpierw jednak z naprzeciwka i dzięki priorytetowi Akcji, ubiłem mu Rangera, nim zdążył cokolwiek zrobić. W swojej następnej pociągnąłem grę i jakimś cudem wygrałem (podobna sytuacja, po ET i obejrzeniu tego, co wyskoczyło, przeciwnik złożył karty. Nie bez znaczenia były tu też pewne błędy Cruxa, czyli zbyt mała agresja, przy takiej przewadze w zbieranej kasie. Na 3cią grę, zostało 6 minut, a więc liczenie obrażeń. Nie ociągając się wklepałem 1 atak za 1 w KG przeciwnika i dołożyłem chwilę potem 2 z Rangera. W swojej chyba 3 turze, Crux, widząc, że czas się kończy a gra idzie w złym kierunku (Tomb zrzucił mu 2 Rangerów w developki!); wycisnął 2 (!) Buryingi i walnął ET (ja sam miałem to zrobić w swojej, mając ET jako jedyną kartę na ręce). Tutaj kochana matma i prawdopodobieństwo nie zawiodły, wyciągnąłem o wiele lepiej niż przeciwnik zabezpieczając to My Lifem w odpowiedzi na jego ET. W swojej turze (ostatniej w tym meczu), spokojnie dostrzeliłem i tak oto wszedłem do finału.
Gry były strasznie mózgożerne, a do tego ponad przeciętność losowe (dzięki ET!) i w zasadzie byłem nieco zaskoczony, że udało się je wyciągnąć.

Finał

foto by Michael Wagner

2-1 vs Ork Wurrzag Snotling total Control

Gr4ffi, w bardzo wyrównanym pojedynku, pokonał Arcziego, w ostatniej rundzie, blokując mu drogę do topki. Wiedziałem, że będzie ciężko. Mega kontrola, z Wurrzagiem, do tego murowane 3 Snoty do 3ciej tury i Grimgor z Rytuału. Arczi jeszcze mówił mi, że ma "Z drogi Śledzie!", ale jak niektórzy wiedzą, ja czasem głuchawy jestem i zrozumiałem, że nie ma tego (sic!)Rzut kostką - przegrałem. Gran nr 1 trwała dobre 30 minut (w 50 min rundzie). Snoty żarły mnie strasznie, Rzygi skutecznie stopowały a mimo to, doszedłem do sytuacji, gdzie brakło mi 1 strzału z Rangera by wygrać. Ostatecznie Orki przeorały 3 strefy. Druga gra, zaczęła się większą agresją ze strony przeciwnika, tradycyjnie Mapy wyciągnęły dla mnie Snotlingi. Gra4ffi, zauważył w 1szej grze, że Wurrzag mu nie służy, bo ta dodatkowa strefa do spalenia, może mi łatwo zrobić grę, (choć oczywiście traci ekonomicznie na tym). Nie wystawiał, więc go w ogóle, idąc mocno do przodu. W początkowych fazach gry, samobójczy Spirit Slayer pomógł mi trochę i gra poszła w wyrównane. Nie wiem, kiedy, ale nagle zorientowaliśmy się, że czas się kończy (1.5 minuty do końca). Ja miałem stół mocno ustawiony (po bodajże 2 Rzygach), gotowy na wygraną w następnym ruchu. Gra4fi zaczął turę, potrzebował Rzyga albo czegoś mega agresywnego, nic innego go raczej nie ratowało. Mimo to nawet, miałem mały back up plan na ręku, wiec czekałem aż odda ruch. W tym miejscu wielki szacunek dla niego, że nie stallowal gry i oddał turę.
Przy stanie 1-1, czas się skończył, na zasadzie umowy pomiędzy nami, stwierdziliśmy, że nie chcemy grać na czas i liczyć obrażenia, co jest generalnie głupie i zagraliśmy decydująca grę, bez limitu. Niech zwycięży lepszy!  Tak jak poprzednie dwie, trzecia gra była epicka. Resety stołu, ataki, 3x Snoty w moim BF z 6 obrażeniami !!! Po drugiej stronie defensywny Grimgor (który rozwalił mi też Questa we wcześniejszej fazie gry) W decydującej turze, ja co najmniej jak lord Beric Dondarrion (czyli niby żyw, ale dostałem tyle, ze powinienem być 7 razy martwy), zagrywam ET, do tego My Life, żebym nie zginął od Snotlingów w tej turze. Jakiś szaleńczy atak, spalenie, strzały...i znów zostawiam go na 1 obrażeniu. Gra4ffi nie dociągnął jednak niczego sensownego na moj układ - czyli Vomita. Desperacko przerzucił złom na Scrapie...i nie ma! W swojej turze, mając już kasę na Katapultę, dopaliłem stolicę.

Tak, chwilkę jeszcze na ochłonięcie i rzeczywiście, stało się jasne, że Ranger dziś zebrał krwawe żniwa. Finał muszę zaliczyć do grona najbardziej epickich gier, jakie przyszło mi rozegrać. Podejmowanie decyzji w ich czasie było niesamowicie ciężkie. Wielki szacunek dla Gr4ffi'ego i dzięki za wspaniałą grę o tytuł. W całym tym zamieszaniu, niestety gonił nas czas, bo nasz transport do Wrocławia, nie mógł czekać całego wieczoru. Może, gdyby ten pociąg niedzielny nie chciał zedrzeć ze mnie 40Euro, zaliczylibyśmy grubą integrację : ) Next time i suppose.

foto by Michael Wagner

Z satysfakcją za to odebrałem statuetkę i matę (dobrze, że nie licytowałem jej na Allegro; )przecież to żadna satysfakcja sprzedać/kupić ; > A z żalem patrzyłem, jak chłopaki, za 2 i 3 miejsce, dostają Inwazyjne Kufle wypełnione po brzegi piwem!! Piękna sprawa. Na następnych Regionalsach idę po ostatnie miejsce, bo brakuje mi tej cholernej maty z Krasnoludami do kolekcji...


W każdym razie, chciałbym bardzo podziękować ekipie z Drezna, za zorganizowanie turnieju. Na prawdę świetnie się bawiłem, poziom był pro, mnóstwo ciekawych talii i rewelacyjna atmosfera. Miłym zaskoczeniem było, że każdy grał szybko, wiedział co 5 we własnej talii, a jeśli gry trwały długo, to tylko ze względu na poziom wyrównania i zażartość. Oby więcej takich wydarzeń, a na mnie na pewno możecie liczyć, że wpadnę (no i to piwo po turnieju mamy do odrobienia). Jeszcze raz dzięki za podwózkę, dla rodziców Arcziego i pozdrowienia dla Mori ! (a może Suri? ; )

Dzięki też, dla Arcziego, który pomógł "zorganizować" wyprawę, za towarzystwo i pro podejście i za to, że wie, gdzie leży prawdziwy duch Inwazji. A co się działo w drodze powrotnej, gdzie nowatorskie i niecodzienne pomysły na talie wypłynęły z nas jak świeże soki : ) Nie będę ujawniał wiele, ale strzeżcie się Sigmar's Brillance i Runsmitha!!!

 p.s. dzięki Mer za pyszne kanapki na drogę ; )

p.s.2 Tryptyk Środkowoeuropejski zakończony : D


pozdr i do zobaczenia w Bydgoszczy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz