Walka o splendor na Dworze Artusa, uśmiech do wszystkich
proroków "śmierci" Inwazji, a także, o Krasnoludzkiej flaszce i
szalonym Waaagh! Wurrzaga.
Relacja z turnieju; 02-03 Marzec 2013.
Na początku było FAQ...
Zacząć należałoby od tego, że z różnych powodów, gdzieś na
dwa tygodnie przed turniejem, cała wyprawa stanęła pod znakiem zapytania.
Ostatecznie jednak, Deer Dance wskrzesił sprawę i udało się zaplanować
jednodniowy wypad do Torunia. Jakże by mogło nas zabraknąć na tak dużym
regionalsie? Rozpoczęły się powolne przygotowania. Pomiędzy jedną, a drugą ligą
Wrocławską (gdzie grałem prototypami talii na nowych legendach), zastanawiałem
się, jak tu zagrać, by nie dostać po zębach od combo-Inwazji, serwowanej nam
przez HE oraz Orka. Wybór padł na Krasnoludy, gdzie upatrywałem najlepszych
opcji do zatrzymywania i zapobiegania (mocna kontrola supportów, ochrona
stolicy + możliwość generowania szybkiego naporu). Jeszcze zanim ukazał się
FAQ, moje oczy zwróciły się w stronę Orków, z Wurrzagiem, w wersji totalna
kontrola developmentów. Talia szybko stała się drugim kandydatem na Toruń. Jak
wszyscy wiemy, w kilka dni po tym, jak w Rosji upadły meteoryty, niczym znak
Komety z Dwoma Warkoczami; pojawił się FAQ. I generalnie rzecz biorąc wcale nie
zmienił moich zapatrywań na to, czym zagrać. Co prawda miotałem się jeszcze na
dzień przed, jednak była to już kwestia zmian wewnątrz talii, a nie samej
stolicy. Samo wyjście FAQ i "przewrót" w Inwazji, bardzo korzystnie
wpłynęło na morale chyba wszystkich graczy, a tym samym, na jakość turnieju i
pamięć o nim. O tym jednak trochę dalej.
W każdym razie, cały trip turniejowy zaczął się dla mnie
koło 22.00 w Piątek, kiedy zasiadłem na sali kinowej, by rozpocząć noc Oskarową.
Po dobrym "Lincolnie" (gratulacje Daniel Day Lewis!!! najlepszy aktor
ever), świetnym "Argo" (Argo fuck you!) i obejrzanej do połowy
"Miłości", wymknąłem się z ciemnej sali, by jeszcze w kinie umyć zęby
i zaraz dosiąść się do Deer Dance Mobile, gdzieś koło 5 nad ranem. Ruszyliśmy,
więc, ekipą w składzie Deer (kierownica), Aczi, Nastiuk i Czarny, pieprząc po
drodze różne głupoty (i czasem mądre rzeczy), na tematy wszelkie. (Drugi
samochód Wrocławski, czyli Sosu, Farba, Jaszczur i Diana, ruszył niedługo po nas).
Tak w życiu, jak w Inwazji, Wrocław przyjeżdża tylko po wygraną (i gangsterskie porachunki;)
McSpot Warhammerowy i "łezka w oku".
Jechaliśmy z prewencyjnym zapasem czasu, toteż w blasku
pięknego, porannego słońca, zjawiliśmy się w Toruniu sporo przed czasem. W
drodze przez starówkę, razem z Deer Dance'm uroniliśmy kilka łez z sentymentem
wspominając zeszłoroczne wojaże, rozpoznając każde niemal drzewko w donicy i
każdy kamień brukowy pięknych uliczek starego Torunia. (Jak również dworzec
"Toruń Las", most nad Wisłą i niezapomniany "pomnik
Vereny") Tradycyjnie udaliśmy się za potrzebą do przybytku, ze złotą
literą "M", gdzie schronienie znaleźli już inni, liczni gracze.
Chwilę potem, byliśmy już w Dworze Artusa. Tutaj trzeba powiedzieć, że epickie
miejsce, w samym runku, sale jak z filmów o Hugenotach, czy innych Annach
Koralinach. Przepych, splendor i dworskość. Bardzo przyjemny klimat, (chociaż
latte za 9 zeta!). No, cóż, my bidaki tylko tu w gości przyszli. Wbijamy do
"naszej" sali, patrzę, na stole same Core Sety do Star Warsa i Netrunnera,
myślę sobie "Nieeee, pewnie na sprzedaż przynieśli"... Grzecznie się
zakwaterowaliśmy i powoli, powoli, zaczęła przybywać reszta graczy,
powiększając początkową garstkę. W międzyczasie, rozpoczęła się gorączka spisów
talii, ostatnich zmian i decyzji. Ja sam, zrezygnowałem z 15-sto kartowej opcji
na talię Border Town Ambush Dwarf, na rzecz bardziej dosadnej talii
Kingodm/Battlefield na Węglu. Sosu, w trakcie 10 minut, zrezygnował z Imperium
i rzutem na taśmę wybrał Orki, które złożył w sumie na kolanie, dzień
wcześniej, jako sparing-talia, dla zamierzonego Imperium. Taka historia.
Szkoda, że turniejowy program do WHI nie był w użyciu, (ale
rozumiem też obawy przed wysypaniem się, bo sam ich doświadczyłem, ciekaw
jestem jak to na OMP było, że działał elegancko). Piszę o tym, bo lecieliśmy na
DCI. I dobrze, z tym, że w czasach, kiedy myśmy używali DCI nie trzeba było
żadnych numerów DCI używać dla graczy i paringi były po kolei, tak, że pierwsze
stoliki były zasiedlane najlepszymi graczami. Tutaj, trzeba było się
rejestrować, podawać dane, wklepywać je, co dodatkowo wydłuża czas zapisów (no
i to podwójne zapisywanie, wpierw weryfikacja wpłaty, potem zapisy dopiero), a
inna sprawa, że ja akurat nie lubię swoimi danymi na lewo i prawo szastać i
puszczać w świat (szczególnie internetowy). To, że paringi były na totalnie
losowych pozycjach, wprowadzało tylko więcej chaosu. Była to jakaś wersja web
tego DCI czy cokolwiek (a przecie net potem padł?), więc ofiaruję się podesłać każdemu,
kto potrzebuje, stare dobre DCI, bez udziwnień.
Po nieco przydługim okresie oczekiwania, kiedy to mogliśmy
przywitać się i pooglądać wszelkie znajome mordy, dla których to, tak na prawdę
tu przyjechaliśmy, koło 12, pierwsza runda wystartowała. Na prawdę super
sprawa, kiedy niemal wszyscy z naszej sceny, z całej Polski, zjechali się, by
pograć sobie w te kolorowe kartoniki. Jeśli to, ma być umierająca scena
Inwazji, to niech sobie zdycha, bo jak najbardziej chcę ją taką widzieć. Frekwencja
dopisała (54 osoby), świeży oddech samej gry po FAQ 2.0, bojowe nastroje - ten
turniej musiał się udać... Mam nadzieję, że nie obrazi się Tobiaco, i zgodnie z
jego pomysłem, zaprezentuję mały wykresik, pokazujący rozkład sił na turnieju.
I wiecie, co? Chyba nie będzie potrzebny komentarz, poza ty, że w obrębie
każdej stolicy, było kilka różnych buildów...
Za ten rozkład Toruń długo będzie pamiętany, jak
przypuszczam. Grając swoje mecze, miałem chwilę, by przechadzać się "po
turnieju" tylko wtedy, gdy udawało skończyć się gry przyzwoicie przed
czasem. Bodajże połowę z nich, tak właśnie skończyłem, dzięki czemu mogłem
spojrzeć nieco "z boku' na to, co działo się w zabytkowym Dworze Artusa.
Przy okazji, zorientowałem się, że te bijące po oczach Star Warsy i Runnery to
niestety większościowy udział nagród dla zwycięzców. Cholera hype jakiś czy
spisek Teo, żeby naszych graczy na siłę SW uszczęśliwiać? No, dobra, marudzę,
bo już mam te Star Warsy, a pewnie sporo graczy chciałaby spróbować. Nie do
końca jestem przekonany, czy takie dublowanie, a nawet potrajanie tych samych
tytułów, jest aż tak fajne. Kwestia gustów.
Anyway, odniosłem wrażenie, że uczestnicy bawili się bardzo
dobrze, a samo meta turniejowe było niesamowicie zróżnicowane. Atmosfera na
turnieju była zacna, potem tylko dowiedziałem się o "niesławnej ucieczce
Teo", no, ale chyba już mu się wystarczająco oberwało, to nie będziemy
drążyć. Nawet "Prawdziwe Legendy" cierpią czasami na "zachwianie
balansu mocy". Sędziowanie przebiegało płynnie, przynajmniej o żadnych
negatywnych akcjach nie wiem. W samochodzie, w drodze powrotnej rozmajstrowałem
zdaje się jedno combo, ale raczej nie miało to już znaczenia ; )
Na przestrzeni kolejnych rund, jeśli chodzi o organizację,
dajemy mały minusik, za niepotrzebne przerwy typu zbieramy oferty na zamawianą
pizze. Bo niestety wydłużyło to zasadniczą o kolejne pól godziny (po tym jak zaczęła
się z obsuwą o kolejne pół). Ulotki były, każdy ma telefon, wyznaczona pora
przerwy obiadowej również. Rozumiem ,że intencje były dobre, jednak trzeba
czasem określić pewne priorytety. Akurat ja byłem jednym z tych, którzy mogli
być tylko jeden dzień, i trzeba to wziąć pod uwagę, zwłaszcza, że nie
obejrzałem już pół finału i gry o zwycięstwo, bo trzeba było do chaty jechać
(nie zazdrościłem kierowcy Deer Danceowi, który jechał od 5 rano, grał turniej,
by potem jechać z powrotem do ok 2.30 w nocy). Zauważmy, że naliczona godzinka
obsuwki, dałaby możliwość zobaczenia gier finałowych. Z drugiej strony, w
żadnym razie nie bawimy się w wieszanie psów, bo raz, że ekipa prowadząca miała
nie łatwe zadanie, a i doświadczenia w takowych pewnie nie wiele, a dwa, zawsze
zdarzają się jakieś nieoczekiwane sytuacje. Rzecz w tym, by jak najlepiej je
rozwiązywać i eliminować zawczasu. Ogromny plus za mikrofon! Tutaj full
profeska z pomysłem.
Dla tych, co nie zdążyli zobaczyć na turnieju Teo ; )
Spirit Chlejer (by zombie) i Krasnoludzka wyprawa po złoto
flaszkę.
Dobra, ogólnikowo już się na gadałem, czas teraz
przedstawić, jak to Krasnoludzka Banda poczynała sobie na turnieju. O wyborze
stolicy, wypaplałem już na początku. Dwa
słowa jeszcze o opcji politycznej, jaką rozważałem. Mianowicie, tak jak to
często teraz będzie w naszej Inwazji, na samym starcie trzeba sobie postawić
pytanie: Neutral, czy Mono. Czyli, albo czerpiemy z dobrych kart neutralnych i
(przy okazji) karcimy przeciwnika grającego na Frakcja-only, albo też, wybieramy
rewelacyjne "wioski rasowe" i odcinamy neutrale (ALBO wieszamy
obrazek Mao-Virgo na ścianie i gramy obydwoma opcjami na raz!). Na ostatecznych
testach we Czwartek, grałem wersją sneaky, z następującym trzonem
ekonomiczno-zaskakująco-defensywnym:
- Border
Town
- Spoils of
War
- Rogue
Warrior
- Veteran
Sellswords
- Iron
Defender
- Burlock's
Ingenuity
- Long
Winter
Na pewno jeszcze wrócę do tego pomysłu, (kto wie, czy nie na
dzisiejszej lidze). Tego typu podejście, daje nam mnóstwo funu i sprawia, ze po
pierwszym niespodziewanym Ambushu, przeciwnika szlag trafia kiedy ma wybierać,
co i gdzie atakować. Każda karta, jest do użycia, na co najmniej kilka ciekawych
sposobów. np Warrior, rewelacyjny zabójca legend i z przesuwaniem developek, ekstra
obrońca. Sami, rozkmińcie ilość możliwości, jakie daje ten zestaw, a ja lecę z
właściwą już talią. Ta, bowiem powstała w nocy we Czwartek, kiedy stwierdziłem,
iż agresywna Imperium/Orki, spokojnie przebiją się przez mój Ambush, co nie
zapewni ochrony Bordersom. Plan ekonomiczny, więc bardzo osłabnie, dlatego też,
zwróciłem się w stronę mięśni i wrzuciłem twardą niczym stopa slayersa, Krasnoludzką
wkładkę. Po delikatnym liftingu w Sobotę rano, deck wyglądał tak:
2 Mountain Legion
2 Slayers
of Karak Kadrin
3 Spirit
Slayer
3 Dwarf
Cannon Crew
2
Grombrindal's Elite
2 Dead-Eye
Cannon Crew
2 Duregan
Thogrimson
2 Tunnel
Fighter
2 King
Kazador
2 My Life
for the Hold
3 Stand
Your Ground
3
Demolition
2 The
Slayer Oath
2 Master
Rune of Spite
2
Pilgrimage
2 Rune of Resistance
1 Blood
Vengeance
1 Star
Crown Fragments
2
Grombrindal
3 Karak
Hirn Mine
3 Mining
Tunnels
2 Mountain
Barracks
2 Ancestral
Tomb
3 Wealth of
the Hold
Muszę przyznać, ze talia grało się rewelacyjnie. Posiada
odpowiedzi niemal na wszystko, potrafi zaskoczyć, kontrolować i napierać
jednocześnie, co uważam, za niemałą przewagę. To ,co najciekawsze, gra
praktycznie na dwie strefy: Kingdom i Battlefield, co daje nie małą odporność
na przewijarki, czy karty typu Infiltrate. Zdradzę jeszcze jeden sekret - żeby mnie nie kusiło (a uwierzcie, że kusiło mnie niezmiernie już na miejscu), zabrałem tylko 53 koszulki, czyli dokładnie tyle ile miała talia...Tym więcej osobistej satysfakcji
miałem, widząc takie obrazki porównawcze:
Plan na grę jest stosunkowo prosty. Idziemy zawsze w Kingdom
w pierwszej turze. W drugiej, delikatnie w Quest, jeśli jest potrzeba, a
najlepiej do przodu z jednostkami kontrolnymi, lub dalej w KG + kontrola. Jak najszybciej
idziemy w agresję i lecimy na stolicę grubymi jednostkami. W razie zatrzymania,
generujemy dociąg, by przełamać sytuację na stole. Plany defensywne zostały
ograniczone do minimum, nie mniej zawsze to Dwarfy, wiec jak trzeba to można
się też wyciągnąć z gruzu...
Runda Zasadnicza.
platinho EMP 2-0
Z Imperium oraz innymi Dwarfami chciałem grac jak najmniej,
choć akurat na niebieskich miałem na podorędziu dawno zapomnianego Spite'a.
Pierwsza gra szła dość wyrównanie, choć kolega mniej doświadczony, popełnił
trochę błędów, nie doceniając potrzeby pieniądza, jaka panuje w Imperium Karla
Frantza. Odrobinę spóźniony fryderyk, a do tego rzeczony spite w drugiej grze,
wyjaśnił sytuację. Nie mniej, bardzo przyjemne gry, liczę, że był to dobry
debiut turniejowy i zobaczymy się jeszcze nie raz.
Arczi ORK 1-1
No, raczej musiało się to wydarzyć, zwłaszcza, że Wrocław
powygrywał wszystkie pierwsze gry. Lepiej wcześniej niż później. Arczi, grał Wurrzagiem,
bardziej kontrolnym, lecz bez Snotlingów. Mniejsza agresja, zastąpiona była szybkim
Liber Mortis, któro generalnie robić większość gier (i robiło). Nie byłem zbyt pocieszony, kiedy mój
przeciwnik zagrał swoją jedyną kartę z restrykcji, już w swojej pierwszej turze
(heil Muster!). Mimo to, udało się skontrolować i wygrać. Lecimy, więc, z
drugą, ja się odgrażam, że tym razem przełożę decka. Nie przełożyłem. Pierwsza
tura, Squig Pen, moja: Węgiel (wioska) + Demolka. Jest dobrze myślę. Jego tura
- Muster... No, sam sobie to zgotowałem, nie przekładając. Tym sposobem, dobity
nemezis Mustera, (który jak widać nie powiedział swojego ostatniego słowa),
przegrałem drugą. Trzecia gra była doprawdy tytaniczna, a Wurrzag z Książeczką
o Szkieletach szalał. Czas się kończył, toteż przeszedłem w tryb "Nie
rzucim ziemi, skąd nasz ród". Zdaje się, że ze względu na błąd Arcziego,
nie zdołał spalić mnie w ostatniej turze, jaką dysponował. 1-1 Uff.
Przynajmniej punkty zostają w jednym samochodzie.
WOJT DE 2-0
Po raz pierwszy Dark Elfy, które to jeszcze przed FAQ 2.0,
generalnie wygrywały z Krasnoludami mniej więcej w 3ciej turze... Not this
time, choć nie ukrywam, że dręczenie discardem, zrzucanie kart, to nie są
rzeczy, które bym tolerował z uśmiechem na twarzy. Brodacze to twardziochy,
udało się opanować sytuację na czas i dowieźć zwycięstwo bez porażki. Gry były
całkiem ciekawe, wiele szczegółów jednak zgubiłem, kiedy mój mózg resetował się
w drodze powrotnej, gdzieś koło północy.
Tobiaco DWA 1-0
Przyszła pora na mirror, z nie byle kim, bo Tobiaco był
właśnie znanym mecenasem, fundującym specjalną nagrodę dla tego, kto wyniesie
Krasnoludy na wyżyny Inwazji (a stricte chodziło o top 8) . Podejrzewam, że
miał nie małą ochotę, samemu sobie tą flaszeczkę postawić, co zresztą było dość
bliskie ziszczeniu. Co do samych gier, było epicko. Jak tylko zobaczyłem Heroic
Task na stole, mówię, ocho, Kazik z Mieczem. Mój był bez Mieczora, dlatego już
od drugiej tury wiedziałem, jaki jest plan na grę. Jak Dwarf, Dwarfa nie dam
rady go spalić, zwłaszcza, że on i tak będzie o te Artefaktyczne +5 szybszy.
Kontrola ekonomii Krasnoludzkiej też odpada, bo zdaje się tylko Rzygający
Grimgor jest w stanie to ogarnąć, a to i tak nie do końca (witaj Runo
Odporności!). W tym meczu wyszła podstawowa różnica pomiędzy moją talią, a całą
resztą Krasnoludzkich. Granie do Questa. Tobiaco dość szybko osiągnął poziom
6-8 kart, co turę, co w połączeniu z Tunelami, w zastraszającym tempie
uszczuplało mu talię. Taktyka ok, był tylko jeden problem. Mając na stole i
ręku niemal wszystko, co tylko chciał, nadal nie był w stanie wygrać.
Anulowanie obrażeń i twarda defensywa, spowolniła go na tyle, że przewinął się
po prostu. Trzeba oddać honor, że miał na to plan, Und Dokbar, jako koło
ratunkowe. Demolka jednak przekreśliła i to rozwiązanie. Druga gra przebiegała
podobnie, z tym, że napór wygenerował się szybciej, a karty były brane
ostrożniej. Spite jednak nie znał litości dla napakowanego Kazika. Mimo
drugiego Mieczora z ręki (!) Fragmenty okazały się potężniejszym Artefaktem, wracając
mi na rękę dwa użyte już My Life'y i Demolkę. W takim też stanie dotrwaliśmy do
końca czasu. Mega ciężkie gry w Krasnoludzkim stylu i zwycięstwo taktyczne. No!
To mam już 10pkt!
metatron DE 0-2
Przed grą trochę ponarzekałem, że pewnie, jak zwykle, po
udanym starcie dwie wtopy zaliczę i znów poza 16 wyląduję. Jasne, trzeba było
sobie więcej przepowiadać! Z metatronem mieliśmy porachunki z OMP
zeszłorocznych, gdzie wyrwałem jego bardzo ciekawej talii całe 3pkt, grając
Chaosem. Mój przeciwnik kroczył jak dotychczas niepokonany, przewijając w
zastraszającym tempie. Talia na tym samym koncepcie, co wspomniane OMP,
wiadomo, z modyfikacjami. wiedziałem, co się święci, toteż nie grałem prawie
nic w Quest. Okazało się, że na porażkę skazałem się w pierwszej turze.
Podłożyłem w developkę Spite'a. Dwa Essence Thiefy, które wyszły do drugiej
tury, stały w grze do końca, a jedne Spite mógł wyczyścić stół przeciwnikowi.
Shit happends. Mimo wszystko, do wygranej brakowało jednej tury, jak to z
przewijarką bywa i sam metatron już chyba myślał, że dam radę. Niestety. O
drugiej grze nie chcę nawet wspominać, bo nie pozwoliła nam na solidny sportowy
pojedynek. Po mulliganie, jedyną kartą, jaką mogłem zagrać był Spirit Slayer w
Quest, umierający w następnej chwili od Korsarza. Gra bez historii, którą w
końcu poddałem. Czarny scenariusz zaczął się ziszczać.
Fortep HE 1-0
Najgorsze, że w przed ostatnią rundą, mnóstwo mocnych osób
miało 10pkt. Przeprawa szykowała się, więc konkretna. Wtedy nie wiedziałem
jeszcze, że nawet gdybym przegrał, to z najwyższą opozycją wśród 10-tek, wszedłbym
do topki i tak (a więc czarna magia nie zadziałała tak czy siak). Nigdy jednak
nie bawię się w tego typu obliczenia (co już dwa razy przypłaciłem miejscem
poza top:) High Elfy na Eltharionie,
czyli ci, co się śmieją z restrykcji, a i ekonomię mają mega. Dodajmy, że
Fortep na HE zjadł zęby i jest graczem pierwszej wody, jeśli chodzi o to
łatajstwo. Kluczem, była gra numer jeden, kiedy to udało się skontrolować
wybuchową gospodarkę HE, a kilkukrotne próby powstawania na nogi, skutecznie
zmniejszyły potencjał dociągu. Dzięki temu, zyskałem tempo i pierwsza dla mnie!
Jest ok. W drugiej grze, pieprzone Demolki schowały się (wszystkie 3!!!) gdzieś
w 15-tu ostatnich kartach (sprawdzaliśmy potem). Na początku było całkiem
nieźle, potem jednak wyskoczył Eltharion i zdradziecka Valaya. Nie wiem ile
razy próbowałem go zabić, z 6, może 8? Kiedy w końcu się udało, wyszedł
następny i znów kilka prób. W międzyczasie obrywałem indirectem i zwykłym
atakiem. Twardzi brodacze brali jednak na klatę (Kazik, Legion, Baraki w BF) i
oddawali życie za Twierdzę, kiedy było trzeba. W finalnym momencie rozgrywki
(time limit), zaskoczony Przysięgą Zabójców, Fortep, źle ocenił swoje szanse i
w następnej turze, nie dał rady mnie spalić. Twierdza Krasnoludzka po raz
kolejny wybroniona w epickim starciu. No, i witamy w top 16! (jak się okazało,
Fortep, jeszcze namieszał w turnieju, dostając się z 16 miejsca, powalił,
bezbłędnego metatrona...).
4-1-1 , bardzo przyzwoity bilans. Następny przystanek - faza
pucharowa.
A.L.A.N. HE 2-1
Bardzo się cieszę, że mogliśmy zagrać (dotychczas tylko raz spotkaliśmy
się na drużynówce w Łodzi, gdzie, jak pamiętam, przegrałem). Dodatkowo,
A.L.A.N., grał bardzo bliską memu sercu talią na Alith Anarze. Wielki respect
za wybór, mistrzowskie prowadzenie i wynik!!! Sam pojedynek był zacny i choć w
pierwszej grze, wojownicy cienia pokazali zęby (groty strzał) i pognębili mnie
trochę, to jednak solidna krasnoludzka (Panzer Cannon Crew) kontrola poradziła
sobie z partyzantką. Druga gra poleciała w zastraszającym tempie, mimo obrony,
Alith / Zasadzki / Flamesy, wszystko śmigało aż miło i nie zdążyłem wygrzebać
się z odpowiednią odpowiedzią. W trzeciej grze, sytuacja się ustabilizowała,
mimo dwóch szybkich Temple of Vaul, jeszcze skuteczniejsze Demolki wyjaśniły
sprawę dominacji ekonomicznej. Gry pod napięciem. Dzięki stary, liczę, we
Wrocławiu na konkretny rewanż (a może i jakiś basket w międzyczasie?)
Sawar CHA 1-2
Tak na prawdę tylko Chaosu brakowało mi do kolekcji, by móc
zmierzyć się ze wszystkimi. Sawar, okazał się czarnym koniem, docierając, dość
lekceważonym Chaosem, tak daleko. Wybór jakiego dokonał, był bardzo słuszny(sam
nie wybrał bym na miejscu chaosu niczego innego niż konkretny napór all in).
Wydawało się, że Dwarfy powinny zdzierżyć i tak też było w grze numer jeden, w
której generalnie zmiażdżyłem, nie pozostawiając zdaje się nic na stole
przeciwnika. Druga potyczka jednak, nabrała spodziewanego przeze mnie tempa.
Dwa Rifty w BF siały spustoszenie, możliwe, że w pewnym momencie przegapiłem
szansę na kontratak, zapominając, że ja też z nich mogę korzystać. Jak się
okazało, Sawar nie dał mi juz szansy na ponowne przemyślenie opcji kontrataku.
Trzecia gra, zaczęła się dość niewinnie. Przyszło mi zapłacić, za to, że nie
byłem w stanie, w dwie pierwsze tury odciąć go od 4 pieniędzy. Call th Brayherd
wysypał na stół mega napór. Dzięki małej sztuczce udało się zachować strefę na
JEDNEJ developce. Tutaj chyba, tak Lincoln (obejrzany 24h bez snu wcześniej),
zmęczenie i błąd w kalkulacji zadecydowały. Zdemolowałem schowanego Kazika
(zamiast już wcześniej to zrobić i wziąć nim na klatę cały atak), co spaliło mi
strefę i Standowałem go do KG. W efekcie, Sawar dołożył Rifta i coś jeszcze,
paląc mi BF gdzie miałem jakieś 12 HP. My Life był trzeci w kolejności, więc
Kazik by go jeszcze sięgnął, stojąc w Queście(tak w ogóle żaden Spite ani My
Life przez trzy gry się nie pokazał:/). No, cóż, rad jestem, że prócz tej
słabej decyzyjności i wtopy z metatronem, nie popełniłem więcej błędów, co
pozwoliło mi zgarnąć ostatecznie 5 miejsce. WIELKIE GRATULACJE dla Sawara.
Znakomity wybór i prowadzenie talii. Przegrałem zasłużenie, ale też milo
widzieć Chaos w top 4, kiedy już wszyscy niemal go skreślili.
Nie powiem, Tobiaco, z gęby cholewy nie zrobił, obiecana
flaszka znalazła się w pełnej klasie na moim stoliku, już podczas gry w top 8
(cholera, może to przez nią przegrałem!). Nie mniej, nie więcej, Krasnoludy
zadowolone, Trunki wygrane, talią grało się bardzo przyjemnie i konkretnie. Sam
Legendarny Grombrindal (nie ma bata, żeby grał talią, w której nie ma
legendy!), widział stół kilka razy, poznałem też kilka osób znanych jedynie z
forumowych pseudo, czego chcieć więcej?!
Ach! no tak! Dostałem w nagrodę Star Warsy!!! Znaczy
wybrałem sobie, choć nie bez problemów : P
Niestety, nie było mi dane zobaczyć gier finałowych.
Szczegółowe wyniki wszystkich meczów znajdziecie tutaj:
http://www.warhammer-inwazja.pl/index.php?p=5&t=846
No i po wszystkim, choć walki jeszcze trwają...
Mój pogromca, Sawar, przejechał jeszcze terytoria Orkowe
Virgo (zwane też Darker's Legacy) i zatrzymał się dopiero na wybitnie
niegościnnym Badlands S.O.S.'a, gdzie na dzień dobry dostajesz najcięższe
wpierdole, a potem jest tylko gorzej. Virgo, w swoim epickim rajdzie do TOP,
pokonał Drumdaara i zajął 3cie miejsce. S.O.S.'u , nie zatrzymał swojego
Waaaghh! do samego końca, wygrał finał, zgarnął pierwsze miejsce, nagrody, a
mówią, że jeszcze w samochodzie nie było mu równych. Obawiam się, że na
dzisiejszej lidze, będzie nadal leciał na tym Sobotnim rozpędzie.. W ogóle, ciekawa historia, że w sumie talia Sosa, była pierwotnie sparing talią dla Imperium, którym miał zagrać. Złożona na kolanie, dzień przed, okazała się idealnie pasować do filozofii gry Sosa. Krótko i na temat. Tak też zagrał.
Gratulacje, więc, dla całej topki, jak i dla wszystkich,
którzy nie wymiękli i stawili się na ten niesamowity challenge do Torunia. Jak widać
poniżej, rozkład sił w top 8 jak nigdy, bardzo dobrze wróży na przyszłość jak i
wiele mówi o tym turnieju. Tyle różnych koncepcji i dawno zapomnianych kart nie
widziałem chyba jeszcze (Boreas - Husaria Power!!!!!!!!). Wspomnieć również
muszę, że Wrocław, jak zwykle klasa, 4 osoby w top 8 (nie spuszczamy z gazu, zaraz za mną, na 6 był Jaszczur Imperialny, który przegrał w zasadzie tylko z Sosem),
no i zwycięstwo nasze. (Te, a właśnie... To nie było Żadnego Pucharu...? łeeee)
W aucie długo jeszcze przeżywaliśmy turniej, samą karciankę
i inne sprawy, (ale ja już wtedy połowicznie spałem na szczęście, bo jakieś
gnidy spoilerowały Bożych Bojowników). Żałuję, że niedane nam było zostać
jednym z Desperadosów razem z ekipami Krakowską i Trójmiejską (zwłaszcza, że
Zombiego nie widziałem ze trzy dekady!). Next time obiecujemy poprawę panowie!
Natomiast drugi dzień turniejowy, z tego, co czytam, to chyba nie żałuję. No,
może tylko tego, że nie widziałem Feniksa po remoncie, bo rok temu sklep robił
i tak świetne wrażenie... za to 4-osobowy turniej Star Wars, raczej nie trafiał
do mnie, podobnie jak Realm Wars, w miejsce tradycyjnej drużynówki. Liczę, że
na Assulcie, drugi dzień, nie ustąpi emocjami pierwszemu, tak jak było to rok
temu...
Afterparty Trolling
Tak, jak "przed", tak samo i "po",
toruński turniej wzbudził sporo emocji. Szkoda, że nie wszystkie były/są
pozytywne, ale przecież, nie żyjemy tez w Utopijnym świecie (prawda?). Nie był
bym kompetentny, nie odnosząc się do kilku tematów, jakie wyszły, tak w czasie
turnieju, jak i już po jego zakończeniu, na forum, gdzie każdy czuje się trochę
bezpieczniejszy i mocniejszy, jak przypuszczam.
Owszem, organizacja kulała w pewnym momentach i owszem, nie
było Czekana, który posiadając już expa, myślę, że częściowo zniwelowałby te
potknięcia. Wcześniej pisałem, o słabszej gospodarce czasem; na forum wypłynęło
też faux pas, z zachęta dla graczy, aby poszli sobie. Ja tam nie poczułem się
urażony, jak i większość, ale wiadomo, że takie słowa nie powinny padać
(podobnie, jak uciszanie, na takim turnieju, jest też nie teges trochę, bo
jednak gracze lubią przeżywać). Co do nagród, myślę, że ktoś na forum ostatnio
wrzucił właściwy komentarz (Drumdaar I belive). Można było uszczuplić i
rozłożyć to na całe top 16, taka jest moja opinia. Brak pucharu to dla mnie
grzech sam w sobie, bo takie trofea-pamiątki sa właśnie najcenniejsze.
Osobiście tez dziwi mnie spam SW i Netrunnera (aż 6 sztuk razem?), poza
którymi, reszta gierek to jakieś słabizny, których nie znam z tytułu nawet. Sam
przywiozłem SW i chyba je sprzedam, bo mam już jedno pudełko, a nie widzę w tym
aż takiej zajawki, jaką jest Inwazja.
Zauważyliście jak Virgo dbał o swoją stolicę pamiątkową z Łodzi?
Generalnie rzecz biorąc, jakość turnieju, ludzie i gry, które
rozegrałem, jak i jasno potwierdzony stan Inwazji, w zupełności, a nawet z nawiązką,
rekompensują mi wszelkie niedociągnięcia. Takowe były (i tutaj pewnie chłopaki
z Feniksa wyciągną wnioski idąc w dobrą stronę) i zawsze też jakieś będą, na
każdym turnieju, bo wszystkiego przewidzieć się nie da. Głupio, jeśli po tak
dobrym turnieju zostały by jakieś negatywne emocje. To, co sobie tam pogadamy w
kuluarach, ponarzekamy, po śmiejemy się, to normalne. Trzeba jednak spojrzeć
nieco obiektywniej (pozdr Carnage) na całość i w tym pryzmacie rozliczać
turniej, który jak dla mnie - wyszedł rewelacyjnie. Wielkie, dzięki więc dla
Feniksa, za organizację eventu, pozdr dla was i do zobaczenia za rok! My za to, cieszymy się Inwazją, oby więcej takich turniejów i takich zmagań.
No, a skoro już oscary się sypnęły, nie potykając się o
kieckę, przechodzę, do podziękowań. Deer Dance, za dowóz, wsparcie, testy i
całokształt. Arczi, Nastiuk, Czarny, jako załoga naszego DD mobile. Plus drugi
wóz; Diana, Jaszczur, Sosu, Farba (na bonusie, bo o kulach! to się nazywa
poświęcenie sprawie). Na Wrocław można liczyć zawsze. Tu Inwazja nigdy nie
umiera. Dzięki dla pani z kebab, gdzieś na ulicy kebabów na Toruńskiej starówce
- dobrze pani dała tego mięsa! No dla całego warcholstwa Inwazyjnego - wbijajcie do Wro na Assaulta; będzie się
Działo!
pozdr