czwartek, 4 października 2012

Otwarte Mistrzostwa Polski 2012 - przeżyjmy to jeszcze raz.


Wspomnieniowa relacja z OMP 2012, Kraków 24-26/08/12.


Limity Władzy i Balansowanie na Krawędzi.

Tegoroczne OMP odbyły się w weekend 24-26 sierpnia, lecz ich historia, rozpoczęła się już miesiąc wcześniej. Trudna decyzja, jaką podjęli organizatorzy, po długich konsultacjach ze środowiskiem graczy, (które bezsprzecznie można nazwać największym, tak zorganizowanym, na świecie), zapadła. Arcane Power, mimo wydanego FAQ, został na ten jeden – najważniejszy w roku turniej - Zlimitowany. Mimo wielu dyskusji, większość zainteresowanych stwierdziła, że ta decyzja da nam – graczom, wspaniały, zbalansowany turniej. Sam pamiętam czasy Visit the Hunted City, kiedy, to meta było tak bardzo zdominowane przez Imperium, że wielu moich znajomych przestało po prostu grać i nigdy już nie wróciło do gry. Co z tego, że VTHC zostało potem zbanowane, kiedy nasze środowisko straciło ludzi, którzy je tworzyli? W tym roku miało być inaczej, chcieliśmy prawdziwych Mistrzostw z duchem rywalizacji, a nie rozkładu talii 50/50 pomiędzy combo Imperium a combo HE. I wiecie, co? Udało się! No, ale po kolei.
82 graczy, bijąc tym samym kolejny rekord, stawiło się w Krakowie tego dnia. Takiego rozkładu sił, nie widziałem jeszcze nigdy, a gram w WHI od pierwszego dnia, w którym się ukazało. Wyrównane meta (dzięki wyłączeniu „choroby” Arcane”) powodowało, że naprawdę nie było dominującej talii i wybór stolicy już sam w sobie stanowił niemałe wyzwanie. Niepewność w oczach, nawet najlepszych graczy i wysoka stawka, o którą przyszło grać wszystkim – tego dnia miały być stoczone wielkie bitwy…

Groźny Warboss całej imprezy

Zaraz, ktoś pewnie zawoła: „Zaraz, zaraz, jak to zbalansowane, jak Imperium zbiera bęcki, a krasnoludy remisują, wygrane gry, z braku czasu!”. Tak, ok., warto jednak zauważyć, że Imperium i Dwarfy, choć niby najsłabsze obecnie, wcale nie muszą zaliczać dołu tabeli. To raczej wcześniejsze dzieje Imperium pokazywały, że każdy gracz z łatwością mógł tym jeździć po innych. Chciałbym zobaczyć teraz, prawdziwych Imperialistów, którzy pokazują, skilla, w obecnych, mniej łaskawych dla ich frakcji czasach… (z historii najnowszej, Jaszczur, całkiem solidnie sobie rzeczonym Imperium radzi na lidze).

Przychylność uczestników, jeśli chodzi o wybór stolicy, zdecydowanie, więc na stronę zniszczenia,. Chaos i Orki, przyciągnęły najwięcej graczy, swoimi możliwościami tak kontrolnymi, jak i ofensywnymi. Tuż za nimi Dark Elfy, wspierane nowym Temple of Spite. Kroku Destruction, dotrzymały jedynie High Elves, które dzięki potężnym wzmocnieniom, jakie otrzymały na przestrzeni miesięcy, stały się top3 frakcją Inwazji (a niektórzy, myląc się ; ), twierdzą, że najlepszą). Krasnoludy oraz Imperium, tym razem w odwrocie, szczególnie Imperium, które do dziś krwawi po restrykcji Woli Elektorów, jako karcie dającej im wiele możliwości taktycznych, a niezaburzającej balansu. Podział stolic w top16 był następujący: 4x Ork, 4x Chaos, 3x Dark Elf i 5x High Elf (wystarczy spojrzeć na zeszłoroczny Stachleck, czy zeszłoroczne OMP, gdzie Imperium stanowiło jakieś 70-80% top talii, by docenić taki bilans).


- Reszty nie trzeba!! Nam się spieszy!! (proszę pani).
Czyli walka o wysoką stawkę...

Słońce jeszcze nieśmiało oświetlało pola bitewne, na których miały się zetrzeć siły Orderu i Destruction. Nieruchomy wiatr wyczekiwał, kiedy pierwsze starcia zostały ogłoszone. W czterech dużych salach, gracze rozłożyli swoje talie, stolice i tokeny, by po raz kolejny stać się generałami hord, potężnymi czarnoksiężnikami, czy chytrymi zwiadowcami – wszystko w jednym celu: pokonać przeciwnika zesłanego przez los. (Losem tym okazał się specjalnie napisany program turniejowy, dedykowany Warhammerowi Inwazji, autorstwa morphine – Dzięki stary!!!!).

Tych panów nie trzeba nikomu przedstawiać ; )

Turniej zaplanowany był na 7 rund swiss, które przebiegały szybko i w dobrym tempie. Interwencje sędziego i sędziów pomocniczych przebiegały sprawnie i bezkonfliktowo. Dominacja talii kontrolnych, została niemal złamana przez Trolla, który grał combo-orkiem (zestawienie Fist of Mork, Ugruck i Lord of Change, z dodatkowym wzmocnieniem Heroic Task i Liber Mortis). W rundzie zasadniczej przegrał tylko jeden pojedynek, urwany przez DrumDaara i jego Chaos,  by ostatecznie uznać wyższość Choasu dopiero w ćwierćfinałach. Na uwagę zasługiwała też talia awojdiego – Chaos control na dziewięciu (!) Questach (6te miejsce). Szacun, jak zawsze klasa.


Taaa, wiem, najważniejsze jak się kończy...bla, bla, bla...

Myślę, że już na początku, został rozegrany jeden ze szlagierów, (choć, jak się późno okazało, zupełnie przewartościowany^^). Pierwsza runda, ja wpisany, jako Chaos, a nie Przemo, gram z Jaszczurem i jego jak zwykle talią, w totalnej kombinacji alpejskiej na Dwarfach.  Było ciężko, obaj z szansą na przełamanie, zdaje się, że zbrakło mi odrobiny, by wyrwać wina. Remis – zasłużony i sprawiedliwy. No, po takim starcie, może być już tylko lepiej. I było.

2-0, z Kacprem, który jak pamiętam, DE prowadził. Następnie mega ciężki pojedynek z Tracker-Squiger-Rytualnym Orkiem Krychy. Kość po mojej stronie, wieć 2-1. Uff. Jak ja nie cierpię tych smer…znaczy..Orków!!! Kolejny był Metatron, który napsuł mi krwi, co nie miara, robił tury 5minutowe (nie, nie stalował, po prostu jego talia potrafił się kręcić i kręcić, że ja pier..cardę). Naprawdę super talia, no i epic move, z Treasure Thief w mojego Kairosa! Skończyło się 2-0 dla mnie, myślę, że w dużej mierze, dzięki card advantage, nie w sensie stricte (ilościowym), ale jakościowym… if u know what i mean. Ok., a więc jestem w rundzie nr5. 


Drugi stolik, - kurde, jest dobrze! Bach! Drugi szlagier, gram z Teo. Małe porachunki, z Bitwy Północnej jeszcze zostały. Widzów jak na finale (flesze i takie tam). Mówię, Tzeenth mnie kocha. Kość moja. Ukatrupić Arkę i będzie good. No i tak też było. Duuużo mind game’u, gry na krawędzi, obaj z szansą na przełamanie, kontrola na najwyższym poziomie…i znów udało się wynieść trzy pkt. Nieźle, myślę, rok temu, grałem na tym etapie gdzieś koło 30tego stolika! I tylko Tkacz Losu, wiedział w tej chwili, że wszystko zakończy się inaczej tego dnia…

Pojedynek z Trollem, był raczej bez historii i z mojego punktu widzenia, bezsilnie głupi. Dla Trolla, za konsekwencję, sprytny dobór talii i naprawdę wielkie doświadczenie w graniu nią – istny szacun. Dalej już tylko bluzgi z mojej strony, zaczynając, od totalnej nienawiści do kart z cyklu (wracam na górę  pocałujcie mnie w dupę), kończąc na wszechogarniającej mnie bezsilności, wobec dobrego podejścia combo-orka. Rzecz jasna, dwóch innych panów pokazało, że można z tym wygrać (a myślę, że aż tak wiele się nie różnili ode mnie). Bez dwóch zdań – można. Tak jednak się zdarzyło, że i Troll, dobierał mega dobrze, a i ja nie miałem w odpowiednich momentach nic, na przeszkodzenie mu.  Życie. Z bardzo dobrej sytuacji wyjściowej, zrobiła się całkiem niezła. Taaaa…

Nawracie, ach Nawracie. Z tobą oto zagrałem mój ostatni pojedynek. Z tymi tu High Elfami, z którymi całkiem nieźle mi idzie, a śmiem twierdzić, że nawet lepiej. Jeszcze Tzeenth (albo Nurgle, ten śmierdzący, bo go ostatnio opuściłem), narobił mi nadziei, oddając przewagę kostki.  Jeszcze grę jedną wyrwałem, na spokojnie kontrolując, potem druga po ryju, ale jak tu nie przegrać, kiedy Eltharion w sile? No i zaczynam, mili państwo, którzy tę historię znacie. I pierwsza tura piękna, a u oppa, dwa wsparcia na Queście, azali, zaiste, na mej rękojmi dwa (2!) Beastman Incrusion. ..

„Już był w ogródku, już witał się z gąską;
Kiedy skok robiąc wpadł w beczkę wkopaną…”
GDZIE ECHO HULAŁO!

Tym właśnie akcentem, zakończyła się historia moja karciana na tych OMP. Nie ukrywając żalu i smutku, nie będę więcej pisał na ten temat. Trzeba bat na klatę przyjąć, nie pisać tej durnej relacji przez miesiąc, może chandra przejdzie : >


Na koniec spis, jak widać nieco pokręcony (ilością pojedynczych kart i podwójnych, tylko Jaszczur dotrzymywał kroku. Jak stwierdziliśmy po turnieju, nasze wyniki oznaczają jedno: Koniec Ambitnego Pro Deckbuildingu WHI : D

3 Chaos Spawn
2 Daemon Prince
2 Ungor Riders
3 Warhounds
1 Drowned Zombies
1 Khorvak Grimbreath
2 Mannfred
3 Sorcerer of Tzeenth
1 Wight Lord

1 Kairos

2 Long Winter
2 Seduced by Darkness
3 Bolt of Change
2 Burn it Down
3 Plague Bomb
1 Unleashing the Spell
1 Will of Tzeenth

3 Raiding Camps
3 Beastman Incrusion

1 Spoils of War
3 Warpstone
2 Rift of Battle
3 Den
3 Temple
1 Drakenhof

Co do wyborów w talii sporo trzeba by pisać, nie wszystkie się sprawdziły, obecnie gram talią Chaosu zmienioną w stosunku do tej o jakieś 50%, więc na prawdę jest mega wiele skutecznych opcji na tej stolicy. Wiadomo, patrząc wstecz, zmieniłbym to i owo. Idea była, żeby pozbyć się Wiosek i nie mieć niczego za 4 kasy. Całkiem słuszna, choć techowy Wight Lord, okazał się jednak failem.


"By czuć upadek, z wysoka spaść trzeba..."

Nocne Spider Mana wyprawy po Krakowie.

Oczywiście rozpacz (tak własną, jak i do spółki z Jaszczurem), trzeba było utopić. „Wejście Szymussa na Reformacką” (Szymuss – wielkie pro podziękowania, za świetną miejscówkę na nocleg, gościnę i wbudowany GPS Krakowski!!) A więc przywołane wejście, przejdzie, tak jak i cała tam impreza, do historii. Dzięki wszystkim za rewelacyjną integrację. Warszawo! Dzięki i Tobie, że wreszcie i w pełni! Wypadałoby wszystkich po kolei pozdrawiać, ale sobie obejrzyjcie zdjęcia z forum, to o nich właśnie mówię, tych ludziach, kochających kolorowe kartoniki i ducha rywalizacji (no i jeszcze ten koleś, co go poznałem, jak wyszedłem na pomnik wieszcza na rynku..hmmm). Co się działo, kto był, to wie, kto nie był, niech płacze. Kto nie był na after party, na budowie, pod galerią Krakowską, to też stratny, były popisy alpinistyczno-akrobatyczne (Krycha, człowieku – masz wyskok!) I gdzie do cholery się podziewają moje skarpety!!! Było grubo, co zresztą („widać, słychać i czuć”) można było zaobserwować następnego dnia na Grande Finale (Sosu, regeneracja jak u zawodowca). Wracamy, więc do świata malowanych karteczek.

Wiatry Zmian nieco zakrzywiły rzeczywistość...

Everchosen, tym razem niepokonany.

Po zmaganiach pierwszego dnia (swiss i top16), przyszedł następny, kiedy to miały się odbyć ścisłe finały. Gracze wypoczęci (lub nie) stawili się na polu bitwy. W top 4 zagrał Deer Dance z Sos’em oraz Teokrata z Alanem. Pierwszy pojedynek to Darke Elves ze znacznym wsparciem Blood Dragon Knight’a oraz Drakenhof Castle. Bardzo mocne i tanie starty, potężna kontrola stołu (Withering Hex, Bur nit Down, Sacrifice to Khaine, Temple of Spite), do tego discard ręki (Shades , Hag Queen). Niemal każda karta w talii, była niebezpieczna dla przeciwnika. Był to znany mi brutalny i prawdziwy standard Sosa. Praktyczna, bezlitosna kontrola, przy jednoczesnym, minimalnym rozwoju swojej strony. Jego przeciwnikiem był Deer Dance, dowodzący bardzo kontrolującym Chaosem, opartym na niestandardowym sposobie budowy talii (może zrobimy z tego jakiś copyright?). Wszystkie kluczowe Taktyki x2, dzięki czemu mamy o wiele większe możliwości strategiczne, do tego duży udział supportów. Ponownie Blood Dragon Knight (obie rzeczy bardzo dobre przeciwko Destruction). Na uwagę zasługuje też Branded by Khorne, rozwiązujące częsty problem, niemożności usunięcia danej jednostki w odpowiedniej chwili. Przyznam, że był to killer move, ze strony Michała, sam wymądrzałem się, że jest fajne, ale jak dla mnie, redukujące card advantage. Jak się okazało, na przestrzeni pierwszych tur, zyskanie tempa, było o wiele ważniejsze, niż strata dodatkowej karty. Deer – to był Twój Dzień Człowieku. Wynik meczu pomiędzy tymi dwoma tytanami kontrolnymi, został rozstrzygnięty dopiero po Time Limicie, kiedy to trzeba było uciekać się do alternatywnych zasad, z liczeniem obrażeń na stolicach.

Nie mogę, nie wspomnieć, o lekkim smrodzie, jaki zostawiło to rozstrzygnięcie. Nikt nie lubi takich zakończeń. A szczególnie, osoba, która musi ustąpić ze stolika. Od siebie dodam (a widziałem, jakie karty mieli obaj), że w ostatnich dwóch rundach przed czasem, tak Deer, jak i sosu, mogli zakończyć te gry na swoją korzyść, bez żadnych wątpliwości.  Łatwo jednak mówić o tym, jak było się obserwatorem. Zasady są zasadami, tak, więc musiało się to zakończyć.

Drugi półfinał, to starcie odwiecznych wrogów. Wysokie Elfy Alana, zasypujące wroga niebezpośrednimi (tak za pomocą Elthariona, czy Sea Mastera), kontra Mroczne Elfy, korzystające z potęgi Mannfreda oraz Maranitha, stojącego na czele floty Czarnych Arek (do tego sprytnie wkomponowana w talię With Hag). Alan, jak się okazało prawdziwy czarny koń tego turnieju, przywiózł swoje talenty do Małopolski i pokazał jak się gra HE bez restrykcji (przy okazji pokazując, które karta w HE powinna ową restrykcję otrzymać; ) – jeśli ktoś jeszcze nie wie, która, to powiem. TA). Tym razem, po zaciętym boju, Mroczni musieli uznać potęgę swych braci i w ten oto sposób, potężny portal otworzył się nad Ulthuanem, sprowadzając hordy żądnych krwi magów i wojowników Chaosu, przypuszczających ostateczną Inwazję, mająca wyłonić zwycięzcę i Czempiona.

Stawka była wielka, prócz licznych nagród rzeczowych (gry, puchary), zwycięzca miał zostać reprezentantem Polski na Mistrzostwach Świata. Finał był pięknym widowiskiem, ukazującym dwie, prawdopodobnie najsilniejsze obecnie frakcje w WHI. Alan, powtórzę, grający bez żadnej karty z listy restrykcji, bombardował stolicę Chaosu niebezpośrednimi. Każde potknięcie Deer Dance’a mogło oznaczać wyjście Elthariona i koniec gry, każdy pochopnie nieobroniony atak – kolejne rany.  Khorne wspierał jednak swego wyznawcę, do spółki z Tzeenthem, rujnował ekonomię Wysokich. Powoli zyskiwany card advantage, oznaczał zbliżającą się klęskę Alana. I choć Deer Dance z każdej gry wychodził ledwo żyw – potęga kontrolna zdołała zatrzymać machinę ekonomiczną Wysokich Elfów, by tym samym ogłosić nowego Mistrza Polski! Pamiętam, w jakim napięciu Inka (słynny już „talizman” Michała), spoglądała to na stół, to na mnie, niejako, by wybadać, czy jest już dobrze, czy jeszcze nie. Tym większy szacunek, dla Deer’a, który już niejednokrotnie był wysoko, ale zawsze brakło, tego skupienia, czy opanowania i konsekwencji, by sięgnąć po złoto. Tym większa też radość moja i sceny Wrocławskiej. Triumf jest Nasz, w top 4 mamy dwóch reprezentantów, mimo nieobecności Bonq’a i Darkera, wpierdolu dla dinozaurów Polskiej inwazji (mua i Jaszczurinho), finezyjnego, acz słabszego wyniku Arcziego. Słowem, nie przeniosą nam stolicy do Krakowa;)


Gratulacje dla Deer Dance’a, który znakomicie złożoną talią i wyśmienitą grą, wspiął się na sam szczyt. Gratulacje również dla Alana, który pokazał kunszt i naprawdę świetne ogranie, oraz SOS’a i Teokraty, którzy grając dwoma modelami DE, wykazali się tak umiejętnościami deckbuilding, jak i niesamowitym skillem. W tym momencie, powinienem też życzyć, naszemu nowemu Mistrzowi, jak najlepszego występu za oceanem. Ja wierzę w ciebie Man. Taka myśl przewodnia ode mnie z tej okazji…

„ I will not be commanded
I will not be controlled
And I will not let my future go on
Without the help of my soul”


Pozostałe emocje dnia drugiego, trochę kaca po-turniejowego i jeszcze kawałek Inwazji.


Drugiego dnia, odbył się turniej Highlander, gdzie zwycięzcą okazał się Arczi ( również top16 z dnia poprzedniego, nie widziałem, czym grał, ale na pewno na Highlandera było to czyste szaleństwo), oraz finałowy turniej całorocznego Rankingu, gdzie 16 najlepszych graczy stanęło w szranki w systemie pucharowym. Tutaj gratulacje dla Domi’ego, za zwycięstwo, tak jak i dla całego top4, w składzie Raskoks, Keil i Teokrata. Ja poległem z Raskoksem, w bratobójczej walce Chaosytów, przyznam, że w pewnym sensie była to taka musztarda po obiedzie, po emocjach (i rozczarowaniu osobistym) turnieju głównego. Może warto było by Finały Rankingu rozgrywać gdzieś na osobnym, dużym turnieju jednak.

W Niedzielne popołudnie, kurz bitewny powoli opadał, kiedy liczni gracze zbierali się do powrotu. Nowy Mistrz, zapewne myślami już przy zbliżającym się wyjeździe i kolejnym wyzwaniem. Wszyscy pokonani, z burzą pomysłów w głowach i wewnętrznym przyrzeczeniem – następnym razem, to będę ja.  Organizatorzy, myślę, że z poczuciem dobrze spełnionego zadania, choć jak pokazały po turniejowe dyskusje, można było lepiej. Powiem tak; jak dla mnie, prócz jednej sprawy, wszystko było jak najbardziej. Pierwsza nagroda – o to walczymy w końcu, i to było mega. Trwonienie, puli, na małe gierki dla pierwszej pięćdziesiątki (żeby wszyscy byli happy), rozmija się tu z celem. Wysoka stawka, więc stawiajmy sobie wysokie poprzeczki. Bez wątpienia, wtopa była z tymi dodatkami. No, sorry, ale odkryciem nie jest, że ci z topki, raczej karty posiadają, te, co się ukazały i zabronienie im wzięcia najnowszych BP, jako nagrody, to lipa. Gest logiczny, niewielki, a popatrzmy, ile, jego brak, negatywnych uczuć wyzwolił. Liczę, że za rok, będzie już z tym ok. Myślę, że nie będę osamotniony w stwierdzeniu, że na te duże turnieje, wcale nie po nagrody jeżdżę. W przypadku OMP, było w pewnym sensie inaczej, bo bez ogródek, przyznam, że wygrać chciałem. Ale jako wygraną taktuję tylko i wyłącznie pierwsze miejsce. Jako udany występ, wejście do top8. To, że nie dostałem (czy dostałem!) Filarów Ziemi, czy też nie zwróciły mi się koszty podróży i wyrażany przez niektórych żal z tego powodu, jest dla mnie totalnym nieporozumieniem. Dobra, na tym trzeba by zakończyć pewnie. Wspomnę jeszcze, że wracając Deer Dance mobilem, przy akompaniamencie Marka Grechuty, otworzyliśmy z Jaszczurem te Filary Ziemi i prawie zrobiliśmy combo na nieskończoną ilość Ślusarzy i jakieś przegięte sztuczki ze Żwirownią: D

Reasumując. (+ odezwa do Narodu)

Oby więcej takich turniejów, oby więcej takich wyzwań i nierzadko trudnych, – lecz owocnych decyzji. Zdaję sobie sprawę, że w chwili, kiedy to piszę, Inwazja przeżywa pewnego rodzaju dziwny okres, może nie zastój, ale pewnego rodzaju zmęczenie materiału, w dużej mierze spowodowane, brakiem konsekwencji i racjonalnych decyzji ze strony FFG. Ale wiecie, ja tak myślę, że to też taka próba, na to, jak dobra jest zarówno, gra jak i scena. A śmiem twierdzić, że obie rzeczy przetrzymają. Ze swojej strony, mogę wam obiecać, że przyszłość jest całkiem, ale to całkiem dobrze rokująca ; )

Pamiętajcie, Inwazja trwa nadal. Woda może spać, ale wróg – nigdy…


pozdr