Relacja z Turnieju w Toruniu; 24-26/02/12
W WarDonalds spotkajmy się...
Nadszedł ten czas, nadeszła godzina. Co prawda, decyzja, czym zagrać, jak zwykle – nieobecna, niczym Wiosna, nic to jednak, gdy przyjaciół oraz piwa moc i w drogę ruszać trzeba...
Małe przygotowania...
Tym razem małym zalążkiem Gniazda Nieprawości, stało się mieszkanie Deer Dance’a, gdzie rozpoczęliśmy „przygotowania” do Piątkowego wyjazdu. Przygotowania te, złożyły się na całkiem pokaźne partie piwa, Chaos Maruders oraz Smallworld’a. Tym bardziej weseli, w składzie: Deer Dance, Hemlock, Arczi, Przemo; ruszyliśmy na dworzec, koło godziny 22.30, by godzinę potem, jechać tyłem ku nowej przygodzie. Tak, tyłem, bo istnieją takie fajne bez przedziałowe wagony, gdzie siedzenia są po połowie, w obie strony. I wiecie, co? Zakrapiane rozmowy o wszystkim i o niczym (a Nietzschem w szczególności) staną się chyba znakiem firmowym naszych wyjazdów na turnieje Inwazji. O ile też łatwiej mówić o historii, czy czasie samym, jadąc przed siebie, ale jednak do tyłu.
Tak, więc, kiedy po 5 godzinach, już wszyscy w wagonie poznali większość naszych teorii na temat życia, ludzi, świata i religii, wysiedliśmy grzecznie, by następnie udać się po nadszarpnięte zapasy piwa. Niby przyszło mi do głowy, że nie zmrużyliśmy oka całą noc, ale co tam. W pięknym Toruniu, (choć wtedy nie wydawał się wcale piękny, a nazwę Toruń Główny, zmieniłbym na Toruń Las), niczym cienie, w półmroku budzącego się dnia, ruszyliśmy przed siebie. (Ok, w sumie na zdjęciu to bardziej jak uśmiechnięte zombie albo coś)
Inwazja na Toruń, choć jeszcze nie świtało...
Zimno, wietrznie, ale co by nie mówić, po przejściu Wisły, powitał nas monumentalny pomnik samej bogini Vereny! Przynajmniej takim się wydawał z daleka ( z bliska, coś tam było napisane, że to Popiełuszko...). Trzeba przyznać, że Toruń posiada przepiękne i ogromne stare miasto, o czym jeszcze było dane nam się przekonać. Styrani, niewyspani, zmarznięci, żyjąc tylko dzięki dziwnemu paliwu, o nazwie Specjal, doszliśmy do McDonalda, z zamiarem ratowania się kawą (i jak niektórzy uczynili – paskudnym & ohydnym menu śniadaniowym). Odkryliśmy również, o zgrozo, dwu-poziomową Biedronkę! To już wyższy standard, nie tylko dla biedaków! W przytulnej i ciepłej atmosferze, udało się po pijacku przespać z godzinkę, a przy okazji przekonać się, że Punkt Zborny to wcale nie głupie wyjście, bo na miejscu pojawił się, powracający niczym z zaświatów – Obi z kolegą (tak, ten sam, który zarzekał się, że już nie zagra w Inwazję kiedyś tam i płakał we Wrocławiu). Niedługo potem dołączył jeszcze Cogito, co nie ukrywam bardzo mnie ucieszyło; wróżba mocnej obsady turnieju i dobrych rozmów – like it. Po małych roszadach (plus minimalnym ogarnięciu się w przyczajonym i ukrytym kiblu dla personelu), wyruszyliśmy do Hadesu, gdzie po nieco większym oczekiwaniu, pojawił się w końcu cały zastęp graczy...
Jak zawsze wierni i dumni.
Zejście do Hadesu
Sam klub, z zewnątrz wyglądał jak swego rodzaju melina, z rozbitymi butelkami pod progiem. Nie pozory się jednak liczą, bo okazało się, że Hades kryje w trzewiach bardzo pokaźny lokal, z kilkoma mniejszymi i jedną główną salą. Jako, że nasza ekipa była lekko „zmęczona” padliśmy na foteliki w pobliskiej loży szyderców, podczas gdy część, tych bardziej rozumnych graczy rozkładała stoliki (uwierzcie mi, pomógł bym, gdybym miał siłę, zresztą i tak potem, Fortep publicznie kazał mi się rozbierać i podejść do niego:D Czego jak się domyślacie – NIE uczyniłem). Jeszcze tylko doświetlenie załatwionymi szybko żarówkami, odpalenie kompa...i mamy pierwszą rundę. Piwo i reszta trunków/napoi za barem, obsada ogólnopolska jak się patrzy, – czego więcej chcieć?
Możliwe, że znajdą się osoby, nieszczególnie chwalące walory miejscówki. Fakt, można by wymienić niedogodności, a nawet trzeba. Lekka obsuwa czasowa, nie była jak dla mnie problemem, wiadomo, że na tyle osób (47 bodajże?) to trzeba nieco ogarnięcia. Inna sprawa, że nie wszystkie miejsca do gry, były komfortowe, że tak powiem. Wspomniane kanapy (zbyt nisko), czy ściśnięte stoliki, nie dawały za wiele manewru, choć z drugiej strony, niektóre miejscówki były na mega wypasie, także porównując to np. z OMP 2011 to i tak rewelka (pamiętacie powrót do szkolnej ławki??). To, co zwróciło moją uwagę; salka „dla VIP” jak to nazywałem, gdzie grały stoliki 1-4, jest pierwotnie salą dla palących i jej swoisty zapach mógł przeszkadzać, ludziom, którzy go nie trawią (np. ja). To taki niuans, bo zdaję też sobie sprawę, że miejsca były potrzebne, a grało się tam wygodnie. Generalnie powiem tak: granie w Inwazję wyszło tam dobrze, choć z drugiej strony pozostaje pewien niedosyt organizatorski, wszak wiadomo było, że na turnieju pojawi się ok 50 osób, na długo przed, był, więc czas, by zorganizować plac (w salce sklepu Feniksa – zmieściło by się max 30 osób grających, a i tak był by to ścisk + brak powietrza).
Ok, trochę biadolenia nie zaszkodzi, teraz może krótko o tym, czym, jak i z jakim rezultatem, moja skromna postać wystąpiła.
Dylemat jak zawsze; czym grać? Trzeba było wyjąć jakąś stolicę. Że miałem dwie do wyboru, zrezygnowałem z Thorgrima, na rzecz magii Fryderyka i HE. Spowodowane było to niejakim strachem przed DE, z ktorymi prognozowałem bardzo niskie szanse (jak się okazało, był to nieco nadmuchany strach, bo DE nie było tak wiele, prawdopodobnie, talia poradziłaby sobie nad wyraz dobrze, no, ale to już przeszłość i bez sensu dywagacje). Spis, którym grałem jest na etapie konkretnej ewolucji, na dzień Sobotni stanęło na mniej więcej czymś takim.
3x Warpstone
3x Village
3x Temple of Vaul
3x Eatine Harbour
3x Alliance HE/EMP
2xDisdain
3x Drain
3x Verena
3x Long Winter
3x Dyscyplina
3x Milicja
3x Elven Scout
2x Envoy
1x True Mage
2x Archmage of Saphery
2x Sea Lord Eislin
2x Fryderyko
2x Veteran Greatsword
2x Descendant of Indraugnir
2x Disciple of Morag Hai
3x Return to Glory
2x Asrai Longbow
Możliwe, że coś mi umknęło, ale to nie aż tak istotne. 55 kart, masakra, wiem. Jednak ja pamiętam, że na samym początku, bodajże Teo (?), zapytał „Przemo, czym grasz, finezja czy wcisk?” (Jeśli to był, kto inny to sorry za niepamięć). Odpowiedź była oczywista: D Powyższa talia, powstała tak na prawdę, jako fanowa wariacja na temat magów z Vereną, wzbogacona o kilka grubych bomb by nie przegrywać z De (szczególnie tymi na przewijaniu). W momencie, kiedy piszę ten tekst, zaszło w niej już z 5 różnych zmian. Do rzeczy. Nie za bardzo chce mi się gadać jak to ma działać. Zaskoczenie to pierwszy krok. Drugi, posiadanie się ze szczęścia i ubaw po pachy, jak wyskakuje z He stolicy w drugiej turze Verena, czy Smok. Miny przeciwników – za samo to warto jest wziąć udział w turnieju.
1 runda
Wizzard HE (2-0)
Przeciwnik nie bardzo wiedział, czego się spodziewać, a zdziwił się jeszcze bardziej jak poleciała Verena na trzy strefy. Dość krótkie mecze, za to lepsza integracja na nocnej imprezie w Morii. Pozdr dla Wizzarda i dziewczyny!
2 runda
Marcin Odziemski DE (2-0)
Pierwsze DE, mimo bliskiego samobójstwa z Vaula, Fryderyk i Smok biorą na klatę przeciwnika, a Verena burzy buntownicze świątynie (w tym – intencjonalnie moje). Przyjemna gra, i znów zdziwienie na twarzy przeciwnika, kiedy wykłada się karty, których nie było jeszcze na stołach turniejowych...
3 runda
Maciej Domagalski DE (2-1)
Przeciwnik postawił wyżej poprzeczkę, bodajże druga gra poddana przeze mnie dość szybko, by zdążyć w trzeciej wygrać. Całkiem przyjemne gry, choć ciśnienie Mrocznych Braci było już wyraźnie odczuwalne. Mimo to, wygrana i 3-0 jak dotychczas, dość niespodziewanie otwierało drogę do top 16, co nie ukrywam, było moim celem – założeniem. Przez ten krótki czas, mini legenda mojej talii zdołała już obiec Hades, głosząc o Verenach z dupy, Smokach i jednostkach za 2 bez młotków...
4 runda
Angian DE (1-1)
Tropiły, polowały te DE na mnie i w końcu się stało. Z kolega Angianem grało się bardzo przyjemnie, dodatkowo na wysokim poziomie. Niemałe umiejętności przeciwnika i solidnie złożona kontrolka, z removalem na supporty nie dawała żyć. Angian szybko zaadaptował się do stylu gry i nie popełniał błędów. Po wyrównanych zmaganiach, przy stanie 1-1, trzecie gra nie zdążyła się zakończyć, choć ja czułem już oddech śmierci na karku, w drugiej ręce trzymając pomstę boginie, jakiej przeciwnik by nie przeżył... Wydaje mi się, że rezultat uczciwie oddał przebieg tego spotkania. Dzięki za świetne gry i liczę na rewanż we Wrocławiu!
5 runda
Fortep HE combo (1-2)
Ta chwila w końcu musiała nastąpić, choć myślę, że żaden z nas nie chciał tego przed zakończeniem rundy zasadniczej. Fortep szedł jak burza, niszcząc po kolei wszystko, co na drodze. Od tego momentu, dopadła mnie klątwa, o której mówił Arczi. Kostka. Przy na prawdę wyrównanym match’upie, sześciościenna zdzira ma zbyt wiele do powiedzenia. Przeciwnik zaczynał. A tu było o wiele ciężej na przełamanie, niż w poprzednich spotkaniach. Dodatkowo, w pierwszej grze, grając, jako drugi wystawiłem tylko jeden młotek... Szybka kalkulacja i GG. Druga gra, to mój, start, za to słabszy Fortepa. Verena siada, Fryderyk/Smok dokonują zniszczeń. 1:1. Żeby Bozia dała wyrównaną trzecią grę. No i dała. Był nawet reset stołu w środku gry, po czym moja niemoc i odbudowa comba Fortepowego. Czas nas gonił nieubłaganie i wobec słabszego dojścia – indirecty zasypały moją stolicę (nawet, kiedy Asrai Longbow powiedział w Queście swoje parę słów na temat ostrzeliwania mojej stolicy). Przegrana. Choć wcale nie było tak źle, wiem, że to monotonne, ale po prawdzie, wynik meczu, stał się raczej kwestią kostki. Liczyłem, że w ostatniej grze uda się zdobyć punkty i zrewanżować w top. Co do talii Fortepa, sprawiła wrażenie mocnej i przemyślanej. W przeciwieństwie do mojej, nie miała zbędnych kart, była stabilna i dobrze przetestowana. Szacuneczek.
6 runda
Awojdi Chaos (2-1)
Zgadnijcie, kto wygrał rzut.
Z Awojdim znamy się już, co nieco, na niejednym turnieju graliśmy, ale nigdy ze sobą! No to niezły debiut – o wejście do top16. Obawiałem się nieco Chaosu, szczególnie prowadzonego przez tak dobrego gracza. Pierwsza gra, mimo rozpoczęcia przeciwnika, przez chwilę wydawała się w moim zasięgu. Zabrakło nieco szczęścia by przełamać i koniec końców poległem. Druga była dla mnie. I znów decydujące trzecie starcie. Bardzo bliskie, choć z wyraźnie zaznaczoną agresją Chaośników. Przy samej końcówce czasowej, starałem się uratować, choć remis, jednak wygrana zasłużenie należała się, Awojdiemu, czego zresztą dokonał tuż przy końcu rundy. Zabrakło niewiele, aczkolwiek, jedna z lepszych gier (o ile nie najlepsza) tego turnieju. Nie ma, co płakać.
Albo i jest. Bo okazało się, że jest to koniec turnieju dla mojej wesołej talii. 17 miejsce i jaki ból, bilans identyk jak Troll (późniejsze 2gie miejsce), ale jednak tuż za nim, choć wystarczył remis by walczyć dalej. No cóż, taki los. Niestety, Hemlock też nie poszedł do przodu, choć przyznam szczerze, że liczyłem, iż jego przewijarka sporo namiesza – najwyraźniej zbyt wiele Chaosu. Mój żołądek, za to, miał się coraz lepiej, głowa także, stwierdziłem, więc, że przy akompaniamencie browarków, będę kibicował Arcziego i Deer Dance’a, którzy rewelacyjnie z 2(Deer CHA) i 11(Arczi HE) miejsca awansowali do top16.
Chaos in the Old City
Po szybkich przenosinach do Feniksa i przerwie na zorganizowanie/najedzenie/cokolwiek się; rozpoczęły się rundy finałowe. Nie byłem w stanie obejrzeć wszystkich gier, z oczywistych powodów, dlatego też, nie mam podstaw by napisać o nich konkretne relacje. To, co wydaje się rzeczą zauważalną, to fakt, iż, powiedzmy, „faworyci” nie przeszli pierwszego odsiewu. Ukazuje to piękno w Inwazji, gdzie, na pewnym poziomie, nie do końca łatwo jest wymienić pewniaki. I Bogu dzięki. Zawsze cieszę się, gdy wygrywają gracze, których nie koniecznie ktoś obstawiał. Z grubsza zaś,wyglądało to tak:
1/16
Majesty, w Chaosowym mirrorze pokonuje Teo, który mimo twardo-kontrolnego decku, nie dał rady zatrzymać czystej esencji bezlitosnego Chaosu. Mecz po trochu pokazał, że w grach Cha na Cha, wszystko może się wydarzyć, niezależnie, kto zaczyna. W ogóle, dominująca stolica w Toruniu był Chaos, co po części było dość oczywiste. Jest on jedną z najsilniejszych talii, przy tym mającą dobre wyniki z każdym, potrafiącą wygrać w każdej sytuacji i całkiem stabilną. Teo, dość słusznie postawił na all in kontrolę jednostek i supportow, choć brak agresji (prócz Kairosa) poskutkował tym, że dopadła go podstawowa klątwa tali kontrolnych – brak wystarczająco silnego i szybkiego win condition.
W drugiej parze WOJT grający Chaosem, wygrał z Angianem, któremu kibicowałem, a który był już drugim, z ogólnie czterech graczy z Łodzi w top16, co uczyniło Łódź, czarnym koniem tego turnieju. Gratz! Panowie oby tak dalej (to samo Iława – dwóch w top16, czekamy na Wrocław!)
Cosa, grający HE combo (to samo, co Fortepa), ku mojemu zdziwieniu przegrał 1-2 z GambitGrelfer’em, prowadzącym Orki. Wydawało mi się, że HE z Orkami mają z górki, jednak potem załapałem, że przecież te combo HE nie mają anulowań taktyk, co przeciwko Orkasom jest brakiem niewybaczalnym...
Awojdi (teraz to już ksywka Wrocławski Eliminator, albo coś w tym stylu, mu się należy:), wygrał z Arczim, po na prawdę mocnych i wyrównanych grach. Nie dziwię się Arcziemu, który osiągnął rewelacyjny wynik czystymi HE na indirect, że znienawidził rzuty kostką. Kto wie, jak by się gra potoczyła, gdyby to on zaczynał? Nie mniej, gratulacje dla Awojdiego, który grał na prawdę dobrze.
Drugi reprezentant Warszawy; Cogito, wygrał z Kajo33, meczu nie widziałem, ale szacuneczek dla Kajo, za prowadzenie jedynego Imperium, które przedarło się do finałów.
Fortep vs Troll; epicki pojedynek, dwóch combo talii, z których to jedna potrafiła być całkiem odporna na drugą (HE wciągające indirecty nosem), zaś druga miała kilka opcji by zrujnować tej pierwszej stół, praktycznie za darmo. Epickie gry, epickie nieporozumienia, niedopatrzenia i wygrana Trolla w samej końcówce. Incydent z czasem, nie do końca jest mi znany, byłem niemal cały czas w salce i wołań o czas było sporo. Nie będę ani potwierdzał, ani dementował, wspominając tylko, że niekiedy poczucie czasu rzeczywistego a tego w grze jest diametralnie różne. Jakkolwiek by nie było, gra jest grą, Troll wygrał, trochę żal Fortepa, który wyszedł z zasadniczej z rewelacyjnym wynikiem i była szansa wynieść HE na piedestał. Myślę, że i tak wiele, jego (oraz Cosy, Arcziego, a może i po trochu mój) występ pokazał odnośnie pozycji HE i balansu w grze.
Deer Dance, nasz, jak dotychczas, najlepszy zawodnik z Wrocławia na tym turnieju, za przeciwnika dostał Melomana, grającego RTF’em. Od razu powiedziałem mu, że jeśli przejdzie tą rundę, to najgorszą dla siebie talię będzie miał już za sobą. Z tego, co przypatrywałem się grom, Meloman grał dość nieźle, choć do kunsztu brakło mu sporo, jeśli chodzi o tą talię. Deer za to, jako prawdziwy weteran Chaosu, potrafił bezlitośnie wykorzystywać luki w krasnoludzkiej defensywie i pewnie wygrał 2:0.
Filku w mirrorze DE pokonał Metatrona 2-1, nie widziałem nic z tej, gry, co okazuje się było dopiero rozpoczęciem marszu pewnego gracza, którego pierwszy raz w życiu, spotkałem w Tramwaju w Gdańsku, jadąc na Turniej o Złoto Północy. Mało tego, to Filku rozpoznał wówczas nas, totalnie zaskoczonych (ach ta sława).
1/8
Gambit przegrywa 0:2 z Filku, DE pure control widać się rozgrzewają...
WOJT 1:2 z Majesty.
Troll wygrywa po dość szalonych i zaciętych grach z Deer Dance’m 2-1. Ten drugi ma do siebie trochę żalu, że nie wiedział na początku, z jaką właściwie talią gra, co przypłacił słono. (Scouting panowie scouting!).
Cogito w bratobójczej walce, pokonuje Awojdiego 2-1.
1/4
Troll przełamuje Chaos Majesty i awansuje do finału! Tego nikt się nie spodziewał, choć startujący z 16 miejsca pogromca Fortepa, chyba na dobre rozkręca się swoim Combo-Fistem. Cogito zaś, jako drugi Chaos z półfinale, również odpada, na rzecz rewelacyjnie spisujących się DE Filka. 1-2.
Finały
Ciężko to przyznać...ale przez większość gry przysypiałem!!! Na siedząco. Zmęczenie ( blisko 40h bez snu nie licząc godzinki w WarDonaldsie), masa browarów, które zastępowały jedzenie i wodę. Dobrze, że na integracje odnowiły mi się siły: D No dobra, nie wiele, więc powiem, poczytajcie sobie relacje na forum owych graczy hehe. Filku, wygrywa 2-1. Brawo dla niego i Trolla. Okazali się oni największymi niespodziankami turnieju, ale pokazali też wielkie rzeczy. DE klasyczne, kontrolne, bezlitosne. To prawdziwa siła, nie ważne, kogo masz za przeciwnika. Do tego Orki, z opcją na win w 2-3 turze, wspomagane tym, co w orkach najlepsze, czyli naporem i resetami stołu kompletnymi. Szacun. Gwoli sprawiedliwości, dodam, że bardzo dobrze kierujący Chaosem Cogito, (choć nie wolny od zapominalskich błędów, jak zauważyliśmy z Awojdim), wygrywa 3 miejsce.
By the Gates of Moria
Chill przy piwku, czyli wstęp do tego co nadejdzie...
Po turnieju miało się stać to, co najlepsze w zmaganiach “po godzinach”. Historia integracji, szczególnie z drużyną Trójmiejską jest już dość rozległa (zarówno EMpeki z Fortepem, Trollem, Awojdim, Virgo, a potem Bitwa o Złoto Północy i dobra impreza w Sopocie). Tym bardziej, ta z turniejowej Soboty w Toruniu, wejdzie na stałe w kanon epickich. Co tu wiele mówić, trafnie podsumował to Zombi na forum: Moria – zguba nie tylko Durina... Wino (w tym przypadku piwo), Kobiety (w tym przypadku nieziemsko tańczące na stołach) i Śpiew (w tym przypadku w sumie nie pamiętam: D. Toruń na długo zostanie w pamięci dzięki tej imprezie. Dzięki wszystkim, którzy zjawili się, dzięki Filku za mistrzowską kolejeczkę (wiem, wiem, wymusili na tobie sknery!), Dzięki Deer Dance – koniecznie trzeba powtórzyć, może tym razem, bez after-after party i bez poruszania skutej lodem Wisły... (Jak płynęła na drugi dzień to się patrzeć nie mogłem, bo wiecie, takie coś to potrafi człowieka w środku poruszyć i to nie na tą dobra, a raczej „trollową” stronę...). Zwyczajem też oskarowym, dzięki Teo, za „Pójdę do Piekła”, jako imprezowe hasło roku i +100 pkt ode mnie, i thanx dla ekipy Mrocznej Elfki (sto lat, sto lat Wiedźma!), za późniejszą integrację i performance wieczoru! Wow! Było Warto.
Żaba pokazuje jak będzie wyglądała nowa karta Chaosu : )
Sunday, Bloody Sunday...
Taaa....jak by tu zacząć. Może taki mini log, z tego, co działo się „po” imprezie?
- 05:00; powrót z Deer Dancem po mocnym melanżu, do Hostelu (pamiętam trasę tylko tak po omacku)
- 5 godzin później; ja pierdolę, wstawać!!!! Za godzinkę Drużynówka.
Gdzie? Jak? O jezu....głowa...to moje spodnie? Hmm, no tak, ale..o fuck! Mamo, ja chce do domu!!! Spaaać. Nie, no dobra. Team. Trzeba wstawać, ogarnąć się...Arczi, plizzz jeszcze 15 minut.
Ale trzeba jeszcze dwie talie złożyć!! No ok..zdążymy...
- 30 min potem; dobra wstajemy. Najpierw łazienka...
- TA TA RARA!!! Zombie!!!
Sorry, nie te drzwi... - Jeszcze 30 minut później; rozpoczął się turniej drużynowy.
Nie powiem. Było ciężko, mega kac, ból głowy, każdy szelest oznaką rychłej śmierci. Przegięliśmy poprzedniego wieczoru i to okrutnie, bo można było, na wzór reszty koło 2 się zmyć... Na szczęście Arczi musi nas bardzo kochać, bo nie krzyczał aż tak bardzo i w rezultacie, mam nadzieję, że nie ma do nas żalu. Nie wiem jak Deer, ale ja bez bicia przyznam się, że zagrałem żałośnie, i obaj wyglądaliśmy przy Arczim jak jego asystenci. Szacun, dla niego wielki, że cisnął każdą talią na bardzo wysokim poziomie.
Nasz team, ku chwale Bonq, nazwaliśmy, Crap Box, gdzie jak słusznie stwierdzono, pewna skacowana dwójka była tym crapem. Jakkolwiek by nie było, trzeba sie dowartościować, zajęliśmy drugie miejsce, tuż za zwycięskim teamem Mścicieli: Teo, Cosa, Szeryf. Drużyn było niestety 7, więc jedna musiała, co rundę odpoczywać, a przecie nie po to tu się znajdowali. Po całej imprezie obiecałem sobie, że już nigdy takiego chlania przed turniejem, to i o wynik będzie można walczyć. Zestaw talii był dobry, za wyjątkiem Orków, na które nie miałem konwencjonalnego pomysłu, i w rezultacie wyszedł shit, ze Squig Trackerem mającym do wyciągnięcia w sumie 7 Squigów : D Ale ile uciechy było. DE na ostrym unit removal, z 9 taktykami only (Hate, Sacrifice i Countemoves), Chaos Deer Dance’a, HE Arcziego z turnieju dzień przed, Imperium na Verenie i magii Fryderyka, Dwarfy moje na Thorgrimie.
Zwycięska drużyna (od lewej: Cosa, Teo i Szeryf)
Kilka słów o samych grach; było na prawdę super (mimo ciężkiego stanu). Każde niemal starcie wymagające, szczególnie fajnie się grało Krasnoludami, którym odmówiłem szansy na indywidualnym, a tutaj radziły sobie nad wyraz dobrze. Wygrana chaosem nad Fortepem z jego He mogłaby przejść do epic battles i być puszczana na you tube. W ogóle ludzie, słuchajcie, ale ten format drużynowy to normalnie mistrzostwo jest. Praktycznie nie czuć największej bolączki indywidualki, – czyli chamskiego rzutu kostką. Tutaj świetnie rekompensuje to dobór stolic, dla strony, która gra, jako druga. Do tego możliwość zagrania każdą frakcją, element taktyczny, dobór odpowiednich graczy i talii. Długo można by mówić, ale wystarczy zapytać samych uczestników, by dowiedzieć się, że turnieje Drużynowe, na większych eventach, mogą spokojnie dorównać tym indywidualnym, przestając być side eventem, a stając się drugim głównym punktem programu. Nie wspominając już, że wymagają od graczy jeszcze lepszego przygotowania, umiejętności i poznania gry. Generalnie nie mogę się już doczekać, kolejny Clash we Wrocławiu!
Złoto złote?
Na koniec sam, już prawie końcowy, rzeknę o nagrodach. Zapewne znane są już pewne kwasy, jakie wypłynęły na forum, o których nic nie wiedziałem, do momentu ich wypłynięcia. Nie fajnie się stało, że pewnych rzeczy nie wyjaśniamy twarzą w twarz, albo tez nie wspominamy o nich już potem, bo i po co?? Ja dotąd nigdy nie miałem problemu z ludźmi z innych środowisk WHI, a wręcz przeciwnie, masę z tych wariatów cenię i lubię bardzo. Rywalizacja? Pewnie, że jest. Ostatnio Wrocław zbiera baty konkret. Czy się odwiniemy? No jasne! Jednak nie jest to powód do wykopywania jakiś brudów i siania fermentu, tudzież nienawiści. Nawet na forum (gdzie jak wiadomo, z daleka, przed swoim komputerkiem łatwiej jest wylać żale – tak jak ja to czasem na blogu robię;). O co się rzecz rozbija? O nagrody jak zwykle. Serio, tu musze powiedzieć od siebie. To, że miejsca 5-8, z top 8 miały dostać nagrody rodzaju pudełeczko z grą pokroju Resistance plus zeszyt ze Star Warsem (nie mylić z Warsem PKP) i reklamówka z Lilianą z MtG, to lekki śmiech jak dla mnie. Sorry, ale 47 x 30 zł, to jakaś pula do popisu jest? Czy nie jest? Ja nigdy nie jeżdżę dla nagród, i myślę, że cała reszta też, ale jak już organizator robi taki turniej to chyba nie dla zysku? I żeby nie było, ja nie oskarżam nikogo, krytykuję jedynie organizację samych nagród. Top4, na wniosek Teo, zgodziło się (a jak się potem okazało – nie zgodziło w połowie), na odciągnięcie części kasy, na nagrody dla reszty top8. Fajny gest, ale czemu musieli go inicjować gracze i to w czasie turnieju?? Duży minus. Kolejna sprawa, że jak już to na innych turniejach bywało, pula gotowych nagród jest o wiele sprawniejszym i sensowniejszym rozwiązaniem. Tutaj bony w sklepie, w niektórych przypadkach musiały kończyć się braniem czegoś na siłę, z kalkulatorem w ręku. Można by to lepiej wymyśleć. Tak, czy nie?
Pożegnanie z Vereną
Czas chyba kończyć panie i panowie. Tak to właśnie było, choć wiele z rzeczy najpewniej zapomniałem. Cóż, taki los, ci, co nie byli niech żałują. Kolejny raz potwierdza się teza, że turnieje wyjazdowe, są rewelacyjne. Generalnie cała nasza ekipa, już w drodze powrotnej, w pociągu wymyślała jakieś nowe szatańskie talie (no oprócz mnie, bo ja spałem). W każdym razie, po takiej wyprawie odczułem od razu przypływ energii i kopa w stronę Inwazji. Cenne doświadczenia i integracja ze sceną WHI, serio, to więcej niż same wyniki czy nagrody. I ta część, była na 5+. Dalej, jeśli chodzi o te mniej ważną, ale umówmy się – również nieodłączną i bliską naszemu sercom (oraz ego), czyli wygrywanie. Drużynówka pozostawiła niedosyt, bo była spokojnie w zasięgu naszej ręki, zwłaszcza, grającej tak na 50% swego powiedziałbym. Indywidualnie? Deer – rewelacyjny występ, w końcu przełamał syndrom o krok od top, za to o krok był od półfinału, za co gratki dla niego. Hail. Arczi, za samo to, że czystymi HE pojechał tak wysoko, a kto wie, jak by się życie potoczyło, gdyby kostka w inną stronę poszła. Hemlock – no cóż, Order pewnie by się po składał w starciu z jego mielącą talią, nie znam szczegółów meczów, ale szacun za granie czymś niestandardowym. Ja sam – cóż, 17 to zawsze lipne miejsce, za to w ogóle nie mam żadnych żali itp, grało się super. Nie zawsze się wygrywa. Rad jestem, że występ z taką talią, wciąż robił ze mnie groźnego przeciwnika. Amen.
Wspomnieć muszę, o słynnym pomniku Vereny, który tak, jak przywitał nas w Toruniu, tak w Niedzielne popołudnie żegnał. Kochamy cię Vereno (a na pewno ja), wrócimy za rok, jak nas zaproszą organizatorzy, a władze miejskie nie zakażą mi wjazdu do miasta. Razem z turkoczącą walizeczką Deer Dance’a ruszyliśmy w stronę stacji Toruń Las, gdzie sprzedają podwójne hamburgery smakujące jak kupa. Kolejne pięć godzin w pociągu, gdzie padały historyczne pytania w stylu „A co to jest atlas?”, albo powstawały pomysły na nowe odcinki programu „Jak to działa” dotyczące plastikowego pudełeczka na karty (wciąż są o to spory), czy też wypływały combo talie na Mariuszu – to niesamowity epilog tej wyprawy, który w większości niestety przespałem...
Pamiątkowe zdjęcie pod pomnikiem Vereny.
Dzięki za turniej organizatorom, liczymy, że za rok będzie jeszcze lepiej. Dzięki za okazję zobaczenia mord Żaby, Teo, Zombiego, Fortepa, i całej reszty. Awojdi – obiecałeś, że będziesz we Wro, pamiętam dobrze!
Wszyscy, którzy to czytają: Wyjeżdżajcie na turnieje ile tylko się da!
pozdr