wtorek, 12 sierpnia 2014

Układam dziś karty w albumie.


Był taki moment, podczas ostatniego Bydgoskiego regionalsa. Mała grupka graczy, w tym ja, stojąc, siedząc, gdzieś pomiędzy jedną a druga rundą zasadniczą. Liczyliśmy. Ile to już lat...

Jedni kiwali głowami, inni sięgali w pamięć, wszyscy zapewne odczuwali bardziej lub mniej, pewien rodzaj refleksji, swoista zaduma nad wagą chwili i wszystkich tych co już przeminęły. Każdy kiedyś zaczynał, coś usłyszał, spróbował, jakoś się wkręcił , zagrał, potem już z górki. Każdy przeżył swoje. To naprawdę rewelacyjne uczucie, nawet teraz.

Wrocławska Strefa Zero, potyczki Chaosem i próby odpalenia Journey to the Gate, potem Tawerna i wreszcie liga - pierwsza ever. Następnie Praga, Pszczyna, Kraków, Stahleck, coraz szersze kręgi, coraz grubsze annały Inwazyjne, wkrótce wyprawy po całej Polsce.

5 lat! Tyle mogę zawołać. Choć czasem brzmi i smakuje jak by to było 50. A i tak policzalność to jedynie w ludziach i doświadczeniach, nieprzespanych nocach w pociągach i busach, porażkach, zawodach, triumfach i satysfakcjach, Niedzielach na kacu i zmęczonych powrotach do domu – czasem z matą, a czasem na macie. W zasadzie nikt się tego na samym początku nie spodziewał. A wyszło dobrze. Na prawdę bardzo dobrze.


Teraz, siedzę i układam karty w albumie.

...Na początku leżały w pudełku po Core Secie. Taka masówka, aczkolwiek podzielona frakcjami. Po zrobieniu dwóch talii cały ład w pizdu i jedziemy od nowa. Dlatego też zazwyczaj nie układałem tego już potem, przeklinając za to przy każdorazowym poszukiwaniu jakiejś karty. Z biegiem czasu jednak postanowiłem być pro. Kupiłem segregatory, kartki z kieszonkami i zasiadłem do tworzenia „kolekcji”. Sporo było z tym kłopotów, bo nie mogłem się zdecydować, jakim kluczem układać karty (nerd mode on). Po kosztach, po rodzajach, po edycjach. Ciężka sprawa. Jakoś tam przebrnąłem. Kiedy znów przyszedł czas, na zrobienie nowego decka, powyciągałem połowę kart i z powrotem nastawał chaos, niezależnie na jakiej stolicy działałem. Jakoś nie poczułem zewu kolekcjonera i całego tego kramu, więc, z biegiem dni, karty na powrót zaczęły zalegać w pudełku po Core Secie, tyle, że część randomowo tłukła się też po albumach.


Ale dziś, czas zrobić z tym wszystkim porządek.

Rozkładam, więc talie, co tam, na deckboxie są uwiecznione (przynajmniej dopóki ruscy nie zbombardują internetu). Podzieliłem już frakcjami, teraz każdą z nich, na unity, supporty, taktyki, questy. Legend za wiele nie naprodukowali, więc tu nie ma problemu. Jest za to trochę małych stolic, promówek. Oddzielnie cały stos pamiątkowych stolic z turniejów, może by to kiedyś oprawić w antyramę?

Będę tak pewnie siedział, następne trzy godziny, sortował, wkładał, przekładał. W niektórych przypadkach, oglądał dokładniej ilustracje na kartach – tak, tutaj, zawsze można znaleźć coś, czego się jeszcze nie widziało. Jakiś zagubiony fluff text, uśmiech w zadumie, na widok słynnej crap karty. Żebym się jeszcze na jakiś deck nie napalił i nie zaczął składać. Bo przecież to czas porządków. Czas składania do albumu.

Choć, w zasadzie, kogo to w ogóle obchodzi? Pewnie niewielu, albo nikogo. Po co w ogóle to piszę?

Nie wiem.

Jakkolwiek, układam karty w albumie.


Taki czas. Taki świat.


(A świat potrafi sobie pójść naprzód...)



sobota, 28 czerwca 2014

Inwazja na Bydgoszcz II - Turniej Regionalny 21-22/06/2014


Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, czyli relacja z Bydgoskich zmagań o dominację na Północy.


Rok temu, w Bydgoszczy odbył się niesamowity turniej. Talia DE, na ET, Heroicu i różnego typu wynalazkach okazała się masakratorem. Gdyby nie prowadzący - idiota w finale z Imperium, było by co wspominać jeszcze bardziej. Ale, ale... Istotnym jest, KTO grał owym Imperium. Póki co jednak, przejdźmy do świeższej porcji historii.

W tym roku, po tzw śmierci Inwazji i jej bardzo dobrym samopoczuciu, jako zombie, regionalsy nadal leciały jak to się mówi z koksem. W przeciwieństwie do Blog of Change , no, ale - ponownie: jak to się mówi: taki lajf. Nie dało się jednak nie zauważyć, tendencji spadkowej, tak w formie, jak i frekwencji. Ligi lokalne ubożeją(prócz Krakowa, bo tam zdaje się kwitnie i nie przestaje), we Wrocławiu emerytów coraz więcej, na forum, dział Dickwarsów i Conquesta ma się lepiej niż pozostałe. Takie czasy nastały. Warhammerowe rzekło by się, mroczne, ponure, z brakiem nadziei i samotnością, jako chleb powszedni.

Do Bydgoszczy, gdzie Alan dzielnie, mimo przeciwności losu, właścicieli lokali i innych dziwnych ludzi - turniej zamierzał zorganizować, ostatecznie wybrałem się sam. Czarny, z bólem serca wybrał swoje potomstwo w potrzebie (i słusznie!), inni potencjalni gracze wyjazdowi, wybrali góry, żony, pracę i inne tak błahe sprawy, że aż trudno uwierzyć. Ja sam zresztą, o mały włos bym się nie pojawił, jednak o północy z Piątku na Sobotę, rozsiadłem się w busie, z czterema taliami górą kanapek w plecaku, nieco jeszcze wkurwiony ostatnim pojedynkiem w Królewskiej Przystani (wiecie, Góra, Żmija, i choć minęły lata od przeczytania książki, nadal człowiek nie może przeżyć pewnych spraw, a telewizja jątrzy rany).

A więc jadę, decklista w dwóch wersjach, Dwarfy na Rangerze (nie wiem co mnie kopnęło, ze nagle postanowiłem tym zagrać) i Lizaki z Wawy, bo czułem, że talia pechowo tam nie pokazała prawdziwych możliwości. Podczas kimy autobusowej, nic mądrego się nie przyśniło, dalej, już na chacie u Alana, podczas potyczki w Króla i Zabójców, tez nic mądrego nie wymyśliłem (włącznie z tym, że idiotycznie ujawniłem asasyna, bo źle policzyłem kratki na planszy). I nawet na turnieju, gdzie wśród mat (ach jakież to były maty, najlepsze self-made jakie do tej pory widziałem by Kowalx, stary gratulacje za nasycenie barw!), a więc nawet wśród mat, Skink Kameleon na mnie patrzył, a ja jak ten uparty, brodaty debil, zgłosiłem Krasnoludy.

Może się starzeję, może to już zmęczenie materiału. Na pewno też to, że przed Bydgoszczą, ponad miesiąc nie grałem w WHI, poza dwoma spotkaniami na Kataklizm. Mimo wszystko, nic a nic się ostatnio nie szanuję na tych turniejach. Ale starczy płaczu, lecimy z miejscówką.


Jak widać, kiedyś Cafe Kino (klasa i minus za tyskacza), teraz zajebisty studencki obiekt, warunki, najs, położenie git, i nawet zakaz spożywania przyczynił się do powstania magiczne coli i jej siostry magicznej żubrówki (dzielnie wspieranej przez jej brata - Magicznego Marcina - pozdrawiam!!!!). Acha i był jeszcze, ten, no Listerine, czy inny płyn do płukania jamy ustnej, po którym czujesz się świeżo przez całą imprezę (a wiadomo, następnego dnia, zupełnie odwrotnie - czyli NIE-świeżo).


Wyświetlacz był, mikrofon, prowadzący na propsie, lokal i nawet pogoda, miejscowe przejaśnienia na zmianę z deszczykiem - wiele do zarzucenia nie mam. Żeby ta frekwencja jeszcze. Stawiło się 21. Włocławek lipton, Wa-wa daje ciała. Pomorze przychodzi z pomocą. Kraków, Wrocław w rozsypce. (dzięki Drumdaar, że choć ty byłeś!). Cóż powiedzieć. Jakie powody są, każdy widzi lub nie, ale dyskusja i tak jałowa. Powiem za to, że i tak, spotkać się z ludźmi, poznać bliżej tych mniej znanych - było warto. No, ale zanim się poznawaliśmy itd już na początku turnieju zacząłem wyłapywać wpierdol.

Runda zasadnicza.

Jak wspomniałem, zagrałem jak ten debil, Dwarfami, na Rangerze, choć guru Jaszczur ostrzegał. Alith nie powiem, był w domu gotowy, ale ostatecznie zabrałem Lizardmenów. Brak decyzji, brak wyników. Tak było zawsze gdy grałem taliami bez charakteru. W pierwszej rundzie, trafiłem na żleX'a, który zaskoczył mnie pięknym Elven Warship'em, i jak się chwile potem okazało, również nim mnie wykończył. 1-2 w dupę, trochę szok, bo potencjalnie miałem tyle Toughnessa, że głowa mała (Veterani, Legiony, Tan, Baraki, hospitable Cave...come'on). Dalej był Drumdaar, z UND combo z opcją B na granie "po prostu Undeadem". Dwa rasy praktycznie mnie skasował Nagashem i szybkim Wampirem. GG

Myślę sobie (ale gdzieś w środku, już raczej nie wierzę, że ta talia w jakikolwiek sposób się podniesie), ech, może jeszcze uda się wyskrobać te 4 wygrane. Dwarfy to Dwarfy. Czeka na mnie Tobiaco, De, niby szału nie ma, lipy też nie, ale szybkie Hekatrony robią swoje. 1-2 w dupę. Ok, została, więc walka o honor, przynajmniej 3-3 trzeba pójść.

Garrovsky, trzeci ze słynnych braci. Gra Imperium. Dwukrotnie wbijam mu tyle, że zostaje na JEDNYM obrażeniu od spalenia i mojej wygranej. Najs. Remisik, brak słów. klepie mnie nawet mniej doświadczony chłopak (swoją drogą miły i kulturka). W piątej rundzie nie dałem szans przeciwnikowi. Sklepałem Bye'a w 5 sekund i poszedłem do Żabki, bo nie zostało mi już nic innego. W następnej, przyremisowałem również z DE Organka. Gość miał reanimatora DE. Może to i ciekawy archetyp, ale remis z tą talią to nie powód do zaszczytów. Inna sprawa, że moja talia, nie była nawet ciekawa. W ostatniej graliśmy z Kubalą o kupę śmiechu i ewentualne nie zdobycie Filarów Ziemi. Obu nam się udało, aczkolwiek talia Kubali, na Boon of Tzeenth, Sceream'ie, Ptarixach, Blessingach i innych cudach wyglądała na stołach totalnie zajebiście. Czyli w zasadzie nawet tu przegrałem, choć 2-1 było dla mnie.


Spisu talii nie wrzucam, trzeba się szanować. W pierwszym pomyśle miałem grać na Thoreku, przynajmniej był by props. A tymczasem, skończyłem na 17 miejscu, wziąłem w kieszeń bonusową stolicę (kolejny majstersztyk Kowalx, klasa sama w sobie!) i poszedłem oglądać zmagania lepszych racząc się magicznymi napojami. A że miałem zacne towarzystwo Drumdaara, który też nie po szalał, bawiłem się świetnie, o czym poniżej.


Jeszcze o topce słowo.


żleX, (tak ten od statku), wygrywa z GilGaladem, który dzielnie reprezentował właściwie, nie-reprezentowane Imperium. WOJT klasycznym Alithem ciśnie 2-1 Killaszita, któy ma chyba tego dnia talię turnieju: Skaveny, z Trybutami i kartami ze wszystkich trzech ras Destro, nie pamiętam dokładnie, ale naliczyliśmy u niego coś koło 15 "zerówek". Gruba talia, niewiele brakło do sensacji. Gratulacje za pomysł i wykonanie. W mirrorze Dark Elf, Sawar pokonuje Wujtratora, z nieco bardziej przekombinowaną talią, niż przywykliśmy oglądać. Drixen (jako trzeci HE w top8) przegrywa z Filkiem, który w iście Chaotycznym stylu wchodzi do połfinałów, wygrywając jednocześnie tytuł Pijanego Mistrza.


Akcja nie zwalnia tempa. Oto Sawar, mimo najwyzszej klasy mind-game'ów Filka i jego wnikliwej analizy psychologicznej tak przeciwnika jak i wszystkich obecnych na sali - przedziera się przez zawiłe akcje i groźne wojska Chaosu, by zapewnić sobie miejsce w finale. W drugim pojedynku, bratobójcza walka WOJTA ze źleX'em. Tutaj prawie mirror, więc decydują mikro-detale. WOJT wychodzi zwycięski i wita się w finale z Sawarem. I uwaga, historia dzieje się na naszych oczach. Mroczne Elfy walczą jak mogą, ale widać to wyraźnie, Dziś jest dzień Ulthuanu. W wielkim stylu i dobitnie, HE WOJTA, prowadzone przez Króla Cieni, rozjeżdżają swych niegdysiejszych braci. HIGH ELF wygrywa regionasa! Historia się dopełnia, bo każda rasa zdołała wygrać chociaż raz. Nie ma imby, płaczcie hejterzy, zgnijcie sceptycy. Gdzieś w kuluarach, źleX opanowuje 3cią pozycję, Filku rusza na imprezę...wiatr za oknem delikatnie wieje, zwiastuje letnią noc.

Tak, ekhm.


WOJT, - odpowiedź na zagadkę z pierwszego akapitu. Tak, to on grał rok temu Imperium, i zdobył puchar. Rok później, zagrał HE, zgarnął wszystko. Wielki szacun, za skill i dobór talii. Król Cyganów! Król Północy! (nie zajeżdżaj do Frey'ów w Warszawie;) Dalsze gratulacje, dla Sawara, dobra gra, DE zawsze w topce. To chyba życiówka, a na pewno taki wynik zrobili źleX(3), Drixen(5), Killaszit(8) (jeśli chodzi o regio) Jeśli się mylę to pewnie nie wiele. Dominacja HE, DE zawsze w cenie. I tak to było.

Chłopaki zgarnęli nagrody, maty, koks, Diskwarsy, wszyscy zadowoleni, w tym ja i Drumdaar, bo mata z Lizakiem i Dwarfami zostały na Kataklizm, a tam zamierzaliśmy powalczyć. Chwila krzątaniny i ruszamy w miasto.

Poprzednim razem w Bydgoszczy tylko się wymarzłem na obdartym dworcu, tym razem było inaczej. wiecie, tam mają na prawdę kawał pięknej starówki. Spacer z turnieju w stronę lokalu, należał do tych przyjemniejszych i krajoznawczych. Sama miejscówka (nie pamiętam nazwy cholera), jak najbardziej na plus (w końcu jakaś dobra muzyka), choć szybko wynieśliśmy się z "głównej" sali z dozwolonym paleniem, do niszówki. Początkowo we dwóch z Alanem, z biegiem czasu, tam właśnie rozkręciła się cała impreza. Wiele nie będę mówił, wiecie taśmy dziś, podsłuchy, zdjęcia, kariery rujnują. Ci co byli - wiedzą, było zacnie. Towarzystwo, rozmowy, aktualne tematy, plany na przyszłość (wiadomo, 'sprawa Podboju i Conquesta). Może zabrakło tylko tradycyjnego zebrania FAQ Teamu, ale ten organ z tego co widzę, raczej już ku rozbiórce się chyli. Oprócz tego, że było zacnie, było też do rana.

....

Czyli wiadomo. Człowiek już nie młody. Następnego dnia, zazwyczaj chce do mamy, na rosołek, ciszę, spokój. Ja już więcej nie będę.

Ale, czekał nas Kacaklizm, więc trzeba było się wziąć w garść (co mi nie poszło zbyt łatwo). Format 2 vs 2, Dwarf i Empire dla mnie i Drumdaara (jak się okazało najczęściej wybierana kombinacja, nie dziwię się). Oświećcie mnie, bo nie pamiętam z kim wygraliśmy pierwszą rundę (sorry chłopaki). Potem był Cygański Tandem, czyli Zygi i WOJT. Chaos i De, na mnóstwie spaczenia. Chłopaki sami muszą przyznać, że wgnietli nas w ziemię porno startem. Zygi w pierwszej Kulty i informatorka z Krakena, w drugiej kolejne Kulty, w międzyczasie druga Informatorka i trzecie Kulty w następnej. WOJT dołożył ze dwa psy, wieżyczkę w bok, ja bez kart na ręku i pograne. Z kolei z wujtratorem i Kubalą (para już osławiona w Kataklizmie i broniąca trofeum Ricarda), było bardzo wyrównanie. Przy stanie bodajże 14 do iluś tam, zatrzymali nas, (my poszliśmy w aggro, oni w eko, ale starty też wymarzone), zabrakło w zasadzie jednej więcej Demoralizacji lub Dekretu Karola do wygranej. W każdym razie - zabrakło. Jeszcze gra z Tobiaco i źleX'em, tutaj wygrana, ale z kolei chłopakom kompletna kupa doszła i gra była bez historii. Ostatecznie zakończyliśmy na 3 placu, za Kubala/Wujtratorem i zwycięskim Tabor Teamem. WOJT podwójna korona! Brawa, ale i dopisany grudge, za zabranie mi maty z Lizardmenem. To zapamiętamy.


Reasumując, grało się spoko, na pewno ciekawiej niż dzień wcześniej, ale trzeba wyraźnie powiedzieć, że Kataklizm to format FFA. Przy grach drużynowych, wygląda to bardzo podobnie do 1vs1, wchodzi mniej techów, mniej dzikich kart, liczy się tak na prawdę kontrola. Zbyt często o rozgrywce decyduje poziom dojścia na rękę obu graczy, co dobitnie było widać. Mówiłem to nie raz i powiem teraz, że przyszłość Warhammera Inwazji, jako karcianki emeryta leży raczej w Kataklizmie, aczkolwiek FFA jest tutaj pożądanym formatem.

Jak zwykle, po wszystkim pożegnania, podziękowania, mały trip na żarcie z Alanem i Orełem. Jakiś niedosyt, ale i zmęczenie. Szybko minęło. Tak cały weekend jak i te 5 lat WHI.

Zatem,

dla Alana, najpierwsze: za organizację, za ducha rywalizacji i ducha gry, za talię na Teclisie, mimo Reprymendy za 0, za nocleg (pozdr dla żonki!), za rozmowy, wspólne picie, za odstawienie na chatę. Nie zawsze się zgadzamy w poglądach, ale to dobrze. Takich ludzi trzeba scenie. Liczę, że jeszcze na nie jednym regio się widzimy, czy teraz, czy za 40000 lat ; )
acha,
No i wiesz, ten red label zapisany w notesiku. GO SPURS!

dla Drumdaara, za towarzystwo, team w Kata, taliowe burze mózgów, my to na pewno się widzimy jeszcze nie raz.

dla Filka, GilGalada, Oreła, Tobiaco, Zygiego, Wojta, Kubali i wszystkich obecnych na turnieju, za świetną zabawę, mocną integrację i grube plany na przyszłość.

Jak pisał jeden od Wiedźminów, "Coś się kończy, coś się zaczyna".

Widzimy się wszyscy na tegorocznych OMP zatem!


(na koniec małe foto szoł, jak zwykle, zanim wyślesz mi pozew, daj znać, po prostu zdejmę zdjęcie ; ) Jakoś słaba, bo magiczna cola poszerza horyzonty)


poniedziałek, 17 lutego 2014

Granie Pośmiertne, talie aż po grób.


Granie Pośmiertne, czyli Umarlaki na Lidze Wrocławskiej.


Witam. Miał być wpis ponad tydzień temu, o kolejnych zmaganiach Undeadami, ale jak to często bywa - nie udało się. Za to teraz, krótka retrospekcja + relacja z ostatniej ligi (12/02).

Do trupów podchodziłem 3 razy na naszych ligach. Debiut był raczej próbą zasmakowania nowych kart, próbowałem przetestować wszystko i wiadomo - wyszło niewiele. Kilka kart jednak, od razu pokazało swój potencjał. Grałem na Innowacji, miałem każdego grubasa, legendę, Neheka, a plany były raczej naporowe, choć i Nagash znalazł tam dla siebie miejsce. Na turnieju, Dostałem 1-2 od Farby (uber control) oraz 1-2 w mirrorze, tutaj Czarny, miał lepsze sztuczki, min bardziej wykorzystywał Legendę (no i mi notorycznie Makabry leciały w piach z Batów). Na koniec dostałem jeszcze z Bonqiem 0-2 od własnego Imperium (Recon in Force składa talię UND kompletnie:D, a na osłodę, udało się rozbić Johnny'ego z DE (ogólnie Druchi mają słabo z Undeadem, twardo grającym na supportach, kontrola ręki nie odnosi tutaj takiego skutku jak w innych przypadkach, chyba, że mamy pewną jednostkę w talii; ). Ogólny wynik 2-3 i 6 miejsce. Nie ma, czym się chwalić, wniosek jeden - zdecydować się na coś, żeby deck miał ręce i nogi.

Na następny turniej, zabrałem już nieco bardziej przemyślaną talię, choć nie obyło się od kilku udziwnień - wiadomo, trzeba się szanować. Z góry założyłem, że nie będę składał comba, tam po różnych turniejach chłopaki już nad tym pracują i nie wątpię, że będzie to jeden z lepszych archetypów. Żeby póki co się nie dublować, spróbowałem pójść w powiedzmy opcję średnio kontrolną, z Batsami + opcja większych unitów + kilka niespodzianek, bo korciło mnie, żeby to sprawdzić. Co do karty nie pamiętam ,ale deck wyglądał mniej więcej tak:

2 Vlad

3 Innowacje
3 Danse Macabre
2 Ghostly Aparition
1 Reap what Sown
1 Arcane Power
2 Raise Dead
3 Invocation of Nehek
1 Gaze of Nagash

3 Batsy
3 Akolita
2 Mannfred
3 Wight Lord
2 Daemon Prince
2 Bloodthirstery
1 Bannerman (sic!)
2 Zombie Dragon
2 Lord of the Dead
2 Blood Dragon


3 Wioska (alternativ art; )
3 Monastery
2 Drakkenhof
3 Burial Mound
1 Mortis Engine
1 Corpse Cart


1. PePe (ork) 2-0
- Karne palenie 3 stref dawało mi nieco więcej czasu, żeby się skutecznie odbić, choć w pierwszej grze byłem o włos od przegranej. Na plus, że byłem w stanie zdjąć Wurrzaga z jednej karty, w zasadzie bardzo często dzięki czemu nigdy nie siedział w stole za długo.

2. Sosu (de) 1-2
Pierwsza gra poszła gładko dla mnie; dwa Klasztory po bokach i w zasadzie sosu nie mógł nic na to poradzić. Szybki Wampir, potem kontrola jednostek w stole i wygrana. Druga gra to Hate w 1 turze, w momencie kiedy po muliganie nie miałem nic tańszego niż 3. Po stracie tempa, totalna kontrola ręki; baba, shade, informator. Coś tam jeszcze walczyłem, ale wyskoczyła Hydra i pomogła w dewastacji mojej stolicy. Slave Pen bolał strasznie, a jeszcze bardziej w grze decydującej. W trzeciej właśnie, też dostałem Hate, ale jakoś się ustawiłem na klasztorach w końcu i wyglądało, że nie będzie źle. Scauty jednak strasznie pognębiły znów, i w zasadzie mimo mojej kontroli unitów, Sosu szybko siedział na 10 kasy czy więcej i co turę wystawiał nowe badziewie. W pewnym momencie miałem nadzieję, że się w końcu przewinie, ale w przedostatniej turze dobrał w końcu większe unity i docisnął. Shatter robił mu grę strasznie, choć gdybym miał Burna, to nei wiem, czy nie było by w drugą stronę z wynikiem. Mimo przegranej, czuło się w trakcie gry, że to raczej Undead powinien mieć tu korzystny matchup, co zresztą przyznał nawet Sos, który przez wszystkie gry miał minę nie do końca tęgą, widząc jakie kłopoty sprawiają Umarlaki (no i oczywiście Klasztory : )

3. Czarny (und) 2-1
Tradycyjnie, pogrzebałem się nieco pierwszym zrzutem 5 z góry (w 3 z 4 gier tego wieczoru, zrzucałem sobie bardzo solidną "rękę", by potem dobrać, takie se średnie starty... Jak ja nienawidzę random zrzutu z top decka! Mimo to, wygrałem pierwszą grę, gdzie Wight lord, zabijał Wight Lorda, Dance tańczył w obie strony, a nawet Corb się pojawił. Rzucony w odpowiedniej chwili Nagash, wyłuskał mu Aparycję i mogłem dopalić strefę. Druga gra była epicka, w początkowej fazie, wet za wet, zabijaliśmy sobie na wzajem to co wychodziło na stół. Czarny w końcu zaczął cisnąć legendą na zasadzie padnij - powstań, co na dłuższą metę, okazało się dla mnie niebezpieczne. Widząc niewielką ilość kart w talii, stwierdziłem, że się po bronię i spróbuję odpalić alternatywnego Carsteina. Czarny zagrał już wszystkie Makabry i 2 Nagashe (moje poszły w piach wszystkie ze zrzutu talii Nehekiem i Nietoperzami). Liczyłem ,że nie będzie miał ostatniego na ręku. niestety, turę przed moim zaplanowanym zwycięstwem (Vlad w grobie, Nietoperz na stole, Reap what Sown na ręku), Czarny wystawia Manfreda i po ataku Nagashuje mi Żniwa : / Smuteczek, przemo się deckuje. Na trzecią grę zostało z 10 minucz, czy mniej nawet; obaj aggro mode, wiadomo, Wight Lordy, Nietoperze, ja jeszcze przysyciłem Akolitą z błogosławieństwem Bloodka z zaświatów i w kluczowym momencie zutylizowałem nekromantów Demon Princem, co dało mi ostateczną wygraną.

4. Jaszczur (he) 1-2
Wygraliśmy po jednej, gdzie raz ja zdominowałem stół, prawie że totalnie, a raz Jaszczur zmasakrował mnie w kilka tur ilością Indirect. Nadeszła trzecia, decydująca. Jego Alith, w starcu z moimi zdechlakami, nawet przy średnim dojściu nie miał zbyt pozytywnych rokowań. Musiał mieć bardzo szybką legendę, lub mega ofensywny układ z Sea Masterem. Drewno, jako jedyny removal ze strony HE, to też nie do końca korzystna sytuacja, wiadomo, że w late game, raczej nie wygra. Wszystko git wydawało by się. Był tylko jeden malutki szczegół. Po muliganie, dostałem rękę z 3x Danse Macabre, Innowacją, Mortis Engine i 2x Aparycją. Zgadnijcie co leżało w grobie... Jeden Demon Prince i reszta supportów/taktyk. Chuj mnie strzelił na miejscu. Wyjechałem desperacko z Mortis w Quest po Innowacji. 3 tury dociągu = ani jednej jednostki, nic nie spadło też na grób. A Jaszczur Szarża w Queście na zerówkę (Makabra za 1 miała polecieć, ale Price nie jest umarlakiem więc kupa), Tiranocka na stole, Sea Master z Purge, Elven Scout i w 4 tury dostałem wpierdol. Po prostu żal. Przemo "chujowe ręce" powrócił. Najbardziej irytował fakt, że siedziałem na 3 Makabrach i żadnej nie mogłem użyć.

Wnioski:
- next time, ukrócimy nieco finezję na alternative wins, albo przesiądziemy się na combo all in
- WIĘCEJ trupów do talii
- są też radykalne pomysły na mix z Chaosem lub Orkami, na pewno warte sprawdzenia (zwłaszcza w kontekście restrykcji). DE też ciekawa opcja, albo bardziej w stronę combo (może z Kultami nawet, żeby kontrolę odciążyć?)
- Mortis Engine nadal mi się podoba : ) choć tym razem nie udało się nakarmić Demon Prince'a cudzymi zerówkami.
- Akolita pozostaje MVP
- jak ja mogłem zapomnieć o Burnie?!

Bogaty w doświadczenia, wyruszyłem na kolejną Ligę, by zakończyć Trupi Tryptyk. W domu, już prawie zdecydowałem się na hybrydę Chaosową (Demoniczna Ambasada, Seedsy, Inkruzja, max Demon Princów i Bloodków) ALE ostatecznie poszedłem w uproszczoną wersję, za to w 100% "martwą".

2 Vlad

1 Veteran Sellswords (HA!)
3 Swarm of Bats
3 Skeletal Horde (tzw "kości armatnie")
3 Drowned Zombies (tzw "mięcho armatnie")
3 Dark Acolyte
3 Mannfred (znany także jako Baron Relaksu)
2 Lord of the Dead
2 Blood Dragon Knight (znany jako "Wampir")
3 Wight Lord
3 Zombie Dragon
1 Abyssal Terror

2 Ghostly Apparition
2 Arcane Power
2 Warpstone Experiments
3 Invocation of Nehek
3 Danse Macabre (karta przy której najwięcej bluzgam)
2 Gaze of Nagash
1 Burn it Down
1 Blood Feast
1 End Times (znane też jako "Że, co kurwa?!!")

1 Blooddrinker
3 Contested Village
3 Burial Mound
2 Drakenhof Castle
3 Remote Monastery


58 kart jeśli dobrze liczę, sporo, odliczyłem jednak 5 ze startowej abilitki i jakoś oszukałem sam siebie, że to już ok będzie : ) Dużo Taktyk, ale jednostek aż 27, czyli powiedzmy fifty-fifty przy głównej karcie niespodziance. A, no właśnie. Stwierdziłem, że osrać Innowację i lecimy z koksem na ET (Spielberg też postawił na ten skrót i dobrze wyszedł). Sprawdziły się też ciekawe karty typu Blooddrinker (skuteczny AP za 2 kasy, aż miło oraz Blood Feast, jako finiszer). Trzeba przyznać, że fun był największy, spośród tych wszystkich spotkań ligowych, na których przynosiłem Zdechlaki. Najbardziej też bolała dupa, że w kluczowych momentach przegrałem 2 gry, które miałem wygrane, no ale o tym niżej;

Sosu (DWA) 2-1
Na tym turnieju, miałem dodatkowo dwóch przedstawicieli, a w zasadzie, to firmowałem ich sprzęt - donosząc decki. W pierwszym przypadku, wynik nie był zadowalający, a Sosu szybko się wyleczył z grania brodatymi - po prostu nie ten styl. Żeby nie było - talie była jak najbardziej w standardzie, bez żadnych eksperymentów. W bezpośrednim pojedynku, to przeciwnik zaczynał, udało się jednak przełamać. Szybka generacja naporu i presja powodowała, że zawsze któraś ze stref Krasnoludzkich miała niedobór witamin (młotków). W dobrym momencie, na przełamanie gry, dociągnąłem od razu ET i wyjaśniłem sytuację. Z bardzo mocnym archetypem do przodu, dobra nasza.

Johhny M (Orki) 2-0
Tutaj dużo bluzgałem (na Rytuał serio, na resztę Orkowych kart - na żarty, na Śledzie - z zupełnym zażenowaniem obecnością tej karty u zielonych). Jakkolwiek, w obu grach dostawałem 1szo turowego Grimgora na ryj (i Klasztor w KG:( , nieustępliwość we wstawaniu z grobu charakterystyczna dla mojej frakcji w końcu przeważyła. Idziemy dalej.

Farba (Chaos) 1-2
Farba wziął sobie do serca moje słowa z tematu Ligi i przyszedł całkiem inną wersją jego ulubionej frakcji. Nie była to katorżnicza kontrola, a soczysty napór, z neutralami (no, dobra i z elementami kontroli oczywiście). Zaczynałem, poszliśmy na 1:1. Decydująca gra. U mnie na stole konkret siła, w tym Mannfred; Farba jedzie na oparach ostatnich kart w ręku. Po moja na 9hp strefa, jedna spalona, w BF jakieś 15 czy więcej ataku. Palę mu pierwszą, usuwam dwa Batsy z grobu (rozgrzebanego co do karty). Poprawiam jeszcze Nagashem po jego dociągu. z ręki leci Pies i jednostka jakaś. Zostaje mu Rift i 2x Veteran. Jego tura, koleś wyjmuje 3ciego (!!!) Batsa z grobu (idealnie zasłoniętego przez jakiś support) i na styk pali mi strefę.

Milczenie.

Tak, wiem, to moja wina, powinienem, dla pewności "uszczypnąć" każdą kartę w jego discardzie. Mimo wszystko żal.
Punktów brak, choć świadomość naukowa o sile talii, tak czy siak, dobrze służy Undeadom.

Bonq (Skaven) 1-2
Tutaj, spotkałem się z druga moją "sponsorowaną" talią. W zasadzie była to talia Virgo, z dorzuconym Greyseerem (no sorry, nie można się oszukiwać). Niestety Szczury zaczynały. Bon zagrał mądrze, mocno się obstawiając supportami po bokach, zanim przeszedł do ataku. Mi z kolei nie zawsze podchodziło ofensywnie (co było by wskazane). Z wynikiem 1:0 dla mnie (z wyraźnie zaznaczonym zwycięzcą), zaczęliśmy drugą. Było bardzo ciężko, Szczury miały już moc na stole, dociąg ze 4, kasy z 5, ale nikt nie miał jeszcze spalonej strefy. Wypchnąłem ET w akcie rozpaczy. Wyrzucając 8 lub więcej ataku (co nie powinno być kłopotem) mogłem to przełamać i wygrać na zasadzie wet za wet (ja strefa, on strefa, ja strefa). Uwaga.....JEB!!!!

Z ET wyskoczył mi 1 Wight Lord i reszta non-unit.

What so funny?
W trzeciej, po wyrównanych bojach, zreanimowałem Abbysala z ostatecznym atakiem, potrzebując 14, miałem 13 (na łapie Experyment, ale kasy brak, bo na styk było).
Wynik 1-2, ale wcale nie czułem jakiejś przytłaczającej przewagi, Aparycja robi Szczurom wielkie bubu, a przy ich mizernych opcjach obronnych, można być nawet szybszym.

Czarny (DE) 2-0
Na koniec zasiadłem z Czarnym i jego ciekawą talią na przejmowaniu jednostek. Niestety moja heavy support ekonomia nie miała z jego strony żadnej odpowiedzi. Nie wiem, czy w tym pojedynku, czy też wcześniej, udało mi się wjechać za ponad 40, przy pomocy min 3 Zombie Dragonów wyrzuconych z ET. Srogo.


Cmentarny Czar

Reasumując, bo post się zaczął dłużyć. Wynik 3-0-2, choć moralnie to prawie 5-0-0 : ) Będę się tez bronił - tylko 2 Kostki. Przy tak małej ilości czasu na gry, testowanie (poza meczami na lidze - NIC), jestem mega zadowolony. Przygoda z Undeadami, na pewno nie zakończona, choć na następną Ligę przerzucam się na kolejnego Neutrala. Rasa ma ogromny potencjał i póki co reprezentuje ją najwięcej buildów. Twór, który wyżej opisałem, przy drobnych poprawkach; jak najbardziej ma realne szanse turniejowe (w życiu nie chciał bym widzieć tej talii z Warpstonem - zbyt niebezpieczne). Sporo tez przyjemności z gry, a dla mnie dodatkowo frustracji związanej z losowym zrzucaniem sobie kart na grób (w moim przypadku dość często leci w piach idealna ręka startowa). Do umarlaków na pewno jeszcze wracam, a póki co, zbieram pomysły na złożenie WE&LIZ.

do następnego

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Trofeum Mereela - Turniej Regionalny w Krakowie 18-19/01/2014


Wróżenie z martwego szczura, walka & honor oraz totalny Kataklizm - Inwazja ma się świetnie!


Przygotowania

Widać, stało się to już standardem, że przed dużym turniejem, przygotowań prawie brak. W ostatnie dni przed wyjazdem, pograłem sam ze sobą, zdążyłem raz odwiedzić Sosa, raz wpadł Farba - tym bardziej cenne wnioski wyciągnięte z tychże epizodów, jak i rozmów telefonicznych, których jak zwykle - przed Regio - było nie mało. Spodziewaliśmy się (nic odkrywczego) moc Skavenów oraz Dwarfów. Szczury, z każdym mają wysoki współczynnik wygranych + DE, jako ich naturalny wróg raczej w odwrocie (nie są wcale tacy słabi, jednak efekt psychologiczny po forumowych płaczach pozostaje w świadomości graczy). Dwarfy, jak wiadomo nie od dziś, miażdżą, ale u nas, raczej nikt nie chciał nimi grać, a więc Szczury. Te z kolei, w mojej skromnej opinii, powinny się rozbić o dobrze złożone Kraśki no i jak to w naporze, w pewnym momencie gra zamienić się może w loterię, a tego nie lubimy. Pozostawał jeszcze Wurrzag, ale tylko Sosu go rozważał przez chwilkę. Anty talie na Skaveny (Chaos i DE), radziły sobie powiedzmy 50/50, przy czym chaos wypadał o wiele lepiej w ogólnym rozrachunku z całą resztą stolic. Podkręcony w aggro build Farby (z Maruderami) okazał się bardzo mocny. Jako, że ja sobie obiecałem: nigdy więcej Chaosu na duże turnieje - musiałem zwrócić się w drugą stronę. Bardzo chciałem zagrać WE, które radziły sobie z większością talii, jednak po notorycznym wąchaniu runa leśnego po wbiciu mnie w grunt przez Chaos, stwierdziłem, że to wymagałoby jeszcze wielu zmian i testów by stać się turniejowo grywalnym buildem (dodatkowo, z Dwarfami w zasadzie też była poruta). Orkami też mam własnego bana (nuda od jakichś 2 czy 3 lat jeśli chodzi o tą rasę), Spojrzałem więc na HE i EMP.

Wątek Imperium zaczął Jaszczur, wspominając o nowym Plutonie. Talia z niesamowicie stabilną ekonomią, mnóstwo taniochy + extra draw sprawia, że z Chaosem i DE jest bardzo dobrze, kilka techów i okazało się, że Skaveny nie straszne również. Na HE i DWA lekarstwem miał być trzecio-turowy Karol. Wada: Orki zamiatają talię pod stół.

Z kolei HE, którymi po testowałem okazały się wciągać Orki z łatwością, Chaos dosłownie płakał, z Orderem było powiedzmy całkiem ok, im więcej Flamesów w talii tym lepiej. Wada: strach, przed Skavenami, bo talia słabiutko radziła sobie z naporem. Skaveny były realnym problemem, na który było w zasadzie jedno rozwiązanie, modlić się o strzałki i szybkiego wina w 3-4 turze, żeby je wyprzedzić.

Obie powyższe talie zabrałem ze sobą rano, co okazało się totalnym błędem, jako, że dzień wcześniej obiecałem sobie, że zagram HE i nie zmienię decyzji...

Co prawda Andrzejki daleko za nami, ale wielu pokusiło się 
o powróżenie Szczurom tego i owego. To kolejny powód, 
by takie zabawy pozostawić wróżkom z sms;ów ; )
Witamy w Hexie

Do Krakowa to ja mogę, co miesiąc jeździć na turnieje. Wygodny bus, 3h autostradą i do tego tanio. Zjawiliśmy się, wraz z Jaszczurem, delikatnie po 9, na dworcu w KRK, skąd do Hexa, okazało się, że jest 10 minut piechotą. Super. Nie zauważywszy rozjechanego szczura na ulicy prowadzącej do miejscówki, dotarliśmy na miejsce, przy czym, wejściowa brama z podwórzem włącznie robiła dość mroczne wrażenie...ale zaraz potem, zza "płotu" ukazały się - uwaga - skrzynie po nabojach, czy jakichś innych rakietach i broni chemicznej, a potem było już tylko lepiej. mimo "surowego" stanu, pachnący drewnem lokal miał wszystko, czego było trzeba. Dobre oświetlenie, wystarczającą ilość miejsca na stole, atmosferę i ludzi do grania. Dementuję plotki, jakoby miało być zimno. Nie wypowiadam się na temat plotek - jakobym był ostatnią osobą korzystającą z kibla przed jego awarią.

W każdym razie, jak dla mnie, Hex super miejscówka, po przywitaniu, usadowieniu się, pozostał już tylko ostateczny wybór talii i jedziemy z koksem.

Przemo, nie bierz tych High Elfów, one są z dupy!
Wybór Talii

Co tu dużo mówić; okazawszy brak charakteru, przychyliłem się do podszeptów Jaszczura i wpisałem Imperium. W zasadzie nigdy nie grałem talią na Karolu, a mój brak doświadczenia wypłynął już w pierwszej grze, o czym poniżej. Był również obecny przy samym składaniu decka. Spis poniżej:

3x Milicja
3x Pantery
3x Pluton
3x Rodrik
3x Osterknacht
2x Ludwik
2x Wilhelm

3x Dyscyplina
1x Dezercja
3x Doubling the Guard
2x Infiltracja
1x Called Back

3x Recruiting for War
2x Hidden Operative
3x Karl Franz

3x Taxa
3x Posąg
2x Zoo
3x Kościół
2x Temple of Verena

Uwagi:
- Rodrik + Wilhelm jako opcja kontrolna; dlatego przy braku Fryderyka, trzeba było uzupełnić jakoś firepower
- Wobec powyższego, do talii wszedł Ludwik. Salomon co prawda ma więcej z przodu, ale w mid i late game (gdzie grając Imperium zdecydowanie się znajdziemy) robi się tylko słabszy. Za to nasz brodaty sztandarowy, współgra z Willym (non-Hero, co zaskoczyło kilka osób), do tego jest zajebistą machiną defensywną (tak! Experience Toughness!), zwłaszcza na szczury (co nie bagatelne, dobrze też gra z Chaosem)
- brak Rezerw, jednak uznaję za błąd; chcąc utrzymać minimum taktyk, zrezygnowałem z nich, ale po fakcie, spokojnie wyrzucił bym Infiltracje (nie pograły za wiele), a wrzucił za to Rezerwy.
- techowa Dezercja, crap turnieju
- zapomniałem na śmierć o Recon in Force, co kosztowało mnie zapewne sporo. Przy takim potencjale dociągu kart w talii, to oczywiste, że grozi mi przewijka (zwłaszcza w chorym świecie, gdzie Orki posiadają My life'a...). No, wtedy nie było oczywiste (patrz pkt dotyczący braku doświadczenia). W rezultacie, w niemal każdej grze, w pewnym momencie przymusowo się stopowałem z dociągiem kart/wystawieniem legendy itp, co nie powinno mieć miejsca at all.
- mimo wszystko, z perspektywy, poszedłbym chyba na Fryderyku w tej talii, może z Chamonem, żeby być po prostu szybszym. Śmierć finezji, Vivat Imperator!


Ile radości wyniosłem z turnieju głównego.

Takiej osobistej? Niestety niewiele. Gry ciągnęły się niemożliwie, częsta impotencja ofensywna dołowała, dość uciążliwe parowanie. Na pierwszy ogień - Germanus z Orkami (czyli najgorszy i w zasadzie jedyny niekorzystny matchup). W pierwszej grze, po uzyskaniu na prawdę sporej kontroli - bach! Przewijam się jak noob, dostając na ryj 3x Śledzie. W drugiej, wygrana, w trzeciej time limit. Dalej było nie lepiej, bo kolejny remis z Farbą (pierwsza gra trwała w nieskończoność, może ze 30 minut, z czego ja zagrałem może z 7 i serio się wkurwiłem, co rzadko mi się zdarza. W dodatku w drugiej grze, wyremisował to na styk, co do obrażenia, choć jak był bym zawodowym sędzią, to by poleciały jakieś bany z turnieju pewnie. Ale oczywiście, ja mam zawsze "dobry charakter", no nie?. A zatem, dwa remisy (gdzie, z Chaosem miałem mieć wina niby) i raczej narastająca frustracja (i serio, to raczej sam na siebie i na talię byłem wnerwiony, bo turniej trwał w najlepsze, na jak najbardziej pozytywnym flow). Dostałem raz mecz ze Szczurami (pozdr Susa:) i przyznam, było gorąco (nie tylko od kominka), bo gryzonie robią mega ciśnienie. Dodatkowo totalnie zaskoczony, że Szczurzy Quest działa i to bardzo dobrze + nawet Abominacje i w ogóle całkiem inny build niż my tu we Wrocku złożyliśmy (czyli Innowacja, max szczurów, minimum kosztów, zupełnie inne użycie "zerówek", żadnego pierdzenia only wcisk). To pokazuje, że Szczury można rozegrać na kilka sposobów (Wilku, Raskoks i Virgo mieli jeszcze inne "szczepy" i każdy różnił się całkiem sporo). Wracając do gier, wyszło 2-1 na moje, Ludwik zrobił robotę, kontrola Kingdoma bez Innowacji w odwodzie nieco dławi ta talię, ale jak mówiłem, gry ciekawe, z których wbrew ogólnej tendencji wyciągnąłem sporo frajdy. W ostatnich 4 rundach było już tylko gorzej, Ork Stacha (auto przegrana w zasadzie, choć w pierwszej grze fart niesamowity, 2 karty w talii, dobiera przedostatnią (Siekiera) i przebija się przez 12 obrony... Potem już sam Order; Dashi z Imperium (fajnie się gra, przeciwnik wymagający), build na Verenie (!), zdecydowanie mocniejszy, jeśli chodzi o mirrory; udało się stawić czoła jakoś, po czym dostałem Dwarfy Kubali. Ile ten człowiek ma kart w talii! Nie wiem jakim cudem, ale udało się wygrać przed czasem (znaczy wiem, po prostu dociągając po 8 czy więcej kart nie dokopał się do My Life'a). Na koniec - kolejne Dwarfy, już mniej śmieszne i mecz z Borinem. Przy stanie 1:1, trzecia dość wyrównana, lecz czas na limicie. Uwaga - teraz meritum turnieju dnia pierwszego - skaczemy w czasie o 1 dzień w przód; scenka:

Stoimy w kolejce w jadłodajni przy targowisku, ja szukam portfela po plecaku, podchodzę do chłopaków w kolejce, pytam czy kupują, bo bym zupę gulaszową zamówił; Borin rzuca: spoko, wbijaj przede mnie, na co Rodzyn strzela:
- No, co, znowu go wpuszczasz?
(mgiełka i wracamy do Soboty, ostatniej rundy swiss)


1. Tak wyjebałem Wilka z topki, wchodząc z dupy, przy nierozstrzygniętej w zasadzie grze w ostatniej rundzie.

2. Tak, uważałem dotychczas, że gracze zawsze mają prawo decydować o sobie i swojej grze, w tym sensie, że remisując, co nie daje im już nic na danym turnieju, lepiej jest rzucić kostką, by, choć jeden z nich pograł dalej. W końcu jest to w ich interesie. Oczywiście, ktoś inny na tym ucierpi, no, ale z drugiej strony, wiadomo, na turnieju nie gramy po to, by ktoś inny wygrywał, a wręcz odwrotnie.

3. Trzecie i najważniejsze w zasadzie. Czułem (i nadal czuję) się z tym chujowo. Nigdy dotąd, nie zdarzały mi się takie sytuacje; albo byłem na tyle dobry by wjechać do topki, albo na tyle cienki, by popatrzeć jak grają lepsi. Nigdy nie musiałem ciułać punktów, kalkulować w ostatniej rundzie. Gorsze jest jeszcze to, że dalsza gra nie dała mi już żadnej satysfakcji, bo swoją talię skreśliłem gdzieś pomiędzy 4 a 5 rundą, a główny poszkodowany, czyli Wilk, ostro trenowałby w Krakowie coś ugrać, i to wcale nietuzinkową talią.

Słowem wstyd i konserwa - trzeba to jasno powiedzieć.

W ćwierćfinale szybko ustawił mnie (ponownie) Stach, tym razem bez niedomówień i tak skończyła się ta smutna historia. I w zasadzie, tutaj też zaczęła się "ta fajna" część turnieju. Z niemałym kacem moralnym zasiadłem do stolika, tuż obok toczących się półfinałów...


Rozstrzygnięcie Turnieju (finały, nagrody)

Oddajmy jeszcze wygranym, co im się należy. Virgo, po "wygranej pod szczęśliwą gwiazd...Chiteringiem znaczy" z Sosem (który w zasadniczej był numero uno swoim bezlitosnym Chaosem), zasiadł do lustereczka, by ujrzeć tam Raskoksa. Dwie Skaveńskie talie różniły się niemało, a same gry, wbrew temu co niektórzy mogli by pomyśleć, trwały strasznie długo. Do tego stopnia, że trzeci gra stanęła na limicie czasowym! Virgo, wiedząc, że może już tylko dociągnąć w "twardego" remisu (ta sama ilość spalonych stref i obrażeń na strefach) wyszedł all in w ofensywę. I w tym momencie (to jakiś pech Krakowa z tymi półfinałami!) Raskoks wpadł w pułapkę Polyboga. Mało tego, że ludzie często zapominają, że działa on na wszystkich graczy, to jeszcze, po jego zejściu potrafi się utrzymać jakaś dziwna blokada, przeświadczenie, że nadal nie możemy rzucać "zakazanych kart". Raskoks więc, siedząc na 1 kasy i trzymając Sztylety w ręku, stwierdził, że ok, wjazd wchodzi, pali strefę i remis.

BANG!

I co teraz? Według zasad, musi tu decydować rzut kostką. Powiedziałem chłopakom, że jeśli obaj się zgodzą, mogą dograć ten mecz, żeby nie rzucać, a rozegrać to jak należy, ale ta opcja nie była na rękę Virgo, który włożył wszystko, co miał w ten remisujący atak i w następnej by pewnie przegrał.

Alea iacta est.

Białystok w finale!

A tymczasem na drugi stole, Drumndar zmagał się z powszechnie lubianym i akceptowanym Wurrzagiem. Z tego, co mówił "jak zwykle" pocisnął jakiegoś babola (tak, tak, ta Demolka trzymana na Scrapa, by go zniszczyć dopiero jak już zrobi kasę, dociągnie karty...hmm) i Krasnale Drumdaara musiały kolejny raz obejść się smakiem, jeden stół od finału.

Stachu, jeśli to ta słynna ręka finałowa, to masz wpierdol, 
bo ja tu widzę drugo-turowego szamana z Bodyguardem.
Grande Finale.

W zasadzie, całe półfinały i finał spędziłem przy stoliku prawdziwie finałowym - czyli tym z wódką, piwem, sokiem Michnika i całą resztą napojów wyskokowych. Gry Stacha i Virgo potoczyły się jak potoczyły. Mogę jedynie powiedzieć - na prawdę lubię Heroic Taska i na prawdę znam ten ból. Stachowi, przez cały turniej, brakiem mulligana zdawał sienie przeszkadzać w ogóle. Mroczni bogowie potrafią się jednak zaśmiać w najmniej oczekiwanym momencie. W trzeciej, decydującej grze, którą Stach zaczynał - zagrał tylko devkę. Taki life.

At last, the Emperor reached his goal...
yet nobody expected, his shadow to be that
influencing...
Gratulacje stary, dla ciebie jak i dla wszystkich z top 4, pokazaliście klasę.


Wojtek - szacunek, za szczury bez Proroka(!), za to, że nie Orkami, no i wiesz - dawaj namiary na wróżkę (nie ta od martwego szczura na ulicy, ale na ta od dobrych top decków ; )

Klasyfikacja końcowa.

Meta post Krakowskie.

- Szczury są dobre i to jest zdrowe dla całego meta, na prawdę zdrowe 
- jeszcze o gryzoniach, bo pokazały jakieś 3-4 grywalne buildy, totalny pozytyw
- pozostałe Neutrale (w warunkach testowych stwierdzone) odstają turniejowo, jednak, Undead wcale nie jest tak daleko (ET z restrykta by pomógł), a WE i LIZ cierpią głównie przez kontrolny Chaos i Orka; bo z moich obserwacji i gier wynika, że radzą sobie całkiem dobrze, jeśli do 3 tury mają w stole coś więcej niż 1 młotek i developkę (czyli - hard control not fun at all - dobrze, że Skaven bije to ścierwo)
- prócz Arcziego (który był bliski topki), żaden z "doświadczonych" graczy nie wybrał DE (hard counter na Skaveny), więc nie wiele można powiedzieć. Z rozmów między-środowiskowych wynika, że to raczej efekt "płaczu" spowodował ta niepopularność, zaś sama frakcja ma się całkiem mocno i dobrze, jeśli chodzi o potencjał turniejowy.
- HE, no właśnie, nie będę już sobie pluł, ale co by było gdyby ( gdybym wybrał Elthariona...), Josef żonglował żetonami i szło mu całkiem nieźle. Poza tym, HE nigdy nie są poza stawką potencjalnie, to w zasadzie kwestia, że są chyba mniej popularne, a i trudniejsze do ogrania w mojej opinii.
- Orki miażdżą (nie imba, choć mają "niezdrowe" karty/kombinacje), Dwarfy miażdżą, Chaos miażdży, ale wszystkie te frakcje mają swoje słabostki i kiepskie wyniki z przynajmniej jedną inna stolicą.
- Imperium raczej nie w odwrocie, mimo wszystko brak jakiejś świeżości, możliwe, że to kwestia podejścia z całkiem innej strony do nich, ale ja długi czas raczej po nich nie sięgnę (bad memories).
- Ogólnie meta; jak najbardziej super, co często wypaczać może po prostu dobór talie przez najlepszych graczy, a samo FAQ 3.0 jak najbardziej na plus (np. gdyby nie Warpstone, Skaven miał by jedne build, a połowa kart z ich talii w KRK leżała by w klaserze nadal...)


Chłopaki z Krakowa, przygotowali zacne nagrody, każdy coś tam sobie dostał, niezależnie od miejsca, plus mnóstwo pierdołek, tokenów ze Skinkiem, miksturek (dzięki wielkie, że mogłem na szybko zmienić, bo wcześniej wybrałem te chujowe zielone i mnie obśmiewali kolegi!!!). Maty - na wypasie! Pucharki, gry, no słowem gitarka. No, dobra, posmęcę na bony Galaktyczne, bo ofertę mają - nie oszukujmy się - mierną (nawet, jeśli już miał bym się tylko do gier z FFG ograniczać, to sporej ilości produktów, tych ENG - nie ma, a z fajnych koszulek tylko te chujowe ze Star Warsa - common!)



In-te-gra-cja

A więc, w czasie meczów finałowych, zacna grupka zebrała się przy jednym ze stolików i zaczęła się "prawdziwa" treść turniejowa. Zakrapiane cytrynówką ( Mirinda czempion wieczoru, z polecenia koleżanki Wilka, kswya Skłodowska Curie, co wie o chemii wszystko!) dyskusje o Inwazji, innych karciankach, psioczenia na te czy inne karty, rozmowy o świecie Warhammera, a nawet Romantyzmie Europejskim i starych niemieckich obrazach (sic!). Słowem, było mega zajebiście, super spotkanie z ekstra ludźmi. W czasie imprezy w Hexie (a pomyśleć, co by się tam działo i do kiedy, jak by alkohol był na miejscu w lokalu..huhu), miały też miejsce pierwsze obrady okrągłego...to znaczy prostokątnego stołu FAQ Team, który stawił siew 100% składzie z krwi i kości. Obrady (mimo kilku zakłóceń, przez paparazzi Raskoksa i ogólnie-pojętego Snotlinga - Michnika), odbyły się za zamkniętymi drzwiami. Dobrze było pogadać i wyjaśnić to, co było do wyjaśnienia. Objęty klauzulą tajności, oczywiście nie mogę zdradzić które i ile kart idzie na restrykcję, a które na bana - sorry ; ) (poza tym, muszę już testować te "nowe" decki, żeby wyprzedzić innych członków Teamu i wygrać kolejnego Regionalsa co nie?). Ok, a tak na poważnie, po burzliwych dyskusjach nad losem naszej kochanej gry, niczym ostatni bogowie, zeszliśmy na padół imprezy by dalej cieszyć się przednim towarzystwem i...tak! Legenda powstaje, po 4 młotki w każdej strefie + bułka, keczup, musztarda - Kiełbaska z Nyski po prostu wygrywa wszystko!!! (wiadomo, nawet prawo 3, a dla niektórych 5 sekund spokojnie działa i na ten przysmak!).

Tajne zdjęcie z obrad "fak u teamu"
After-Hex

Z Hexa wyruszyliśmy jakoś po 2 w miasto. Trip niesamowity, atrakcje jak w dobrym filmie o Vegas + niezapomniany Ricardo...

Nie byłeś - żałuj i stawiaj browary, to może ktoś ci na żywo opowie. Epickość kolejnej imprezy, w zasadzie zero strat w ludziach (przynajmniej nie do dnia następnego:D Trochę można zobaczyć na zdjęciach Raskoksa, tak na smaka, żeby żałować. Powrót taksą po akcji "poszukiwany, poszukiwana" (Raskoks), bezpiecznie docieramy sporą ekipą do Warowni Drumdaara, gdzie szybko Jaszczur zaczął chrapać :) inni pierdzieć, ale w zasadzie who gives a fuck? Hmm, no dobra, nasza dobrodziejka, żonka Drumdaara, normalnie podziwiam, że całą ta hałastrę pijacką przyjęłaś pod dach, szacun! Poranek (zwlokłem się jako ostatni, totalnie nie zdatny do niczego), kolejny suprajs, Alicja każdemu serwuje śniadanie, herbatka, kawka - Normalnie szok, złota dziewczyna. Ja skorzystałem z lekko przestudzonej, sypanej kawy, po której przemieniłem się ze skacowanego Dreamera na ostatnim damagee'u w co najmniej Fryderyka z jedną dyscypliną na ręku.

Tak, więc mniej, lub bardziej żywi, ruszyliśmy z powrotem do Hexa na zmagania Kataklizmowe.


Kataklizm - genialny format!!!

Od razu melduję, Szymus (aka "Idziemy do Jezz rocka??!") i Boreas (vel "najebałem się już w półfinałach") nie dotarliście mendy na Multiplayera, mogliście chociaż Undeadami przyjść by odzwierciedlić waszą kondycję : >

17 osób stawiło się, w większości skacowanych, ale zdeterminowanych. Jaszczur i Ziggy pauzowali, ale na miejscu, wspierając mentalnie resztę. Szacun. Drumdaar sklecił sprytny Excelowy plik i mogliśmy elegancko startować.

Na Kataklizm, zabrałem Dwarfy, w zasadzie są stworzone do obrony, a to, czego im potrzeba, to odrobina wczesnej odwagi/agresji. Razem do kupy robi się mega pancernik Kataklizmowy, którym, jak trochę po rumunić (znaczy, starać się wytłumaczyć innym, jak mogliby użyć swoich kart) da się ugrać sporo. Nieco gnębiony jeszcze sytuacją "wczorajszą", postanowiłem zagrać full honorowo i wbiłem do talii 3x Honouring the Ancestors (czyli przyszły minimum restrykt dla Dwarfów w Kataklizmie:D. Talia poniżej, w zasadzie nic nadzwyczajnego, ale kilka ciekawych sztuczek posiadała. Do tego bardziej liczył się sposób gry, który w tym formacie musi wyjść daleko poza standard wyuczony z singla.

2x Hammersmith
1x Spirit Slayer
2x Doom Seeker
3x Iron Defenders
3x Slayers of Karak Kadrin
3x Kanonka
3x Zhufbar Engineer
2x Tunelarze
2x Tan
2x Don Kichot (Duregan)
3x Kazik

3x Honouring the Ancestors
3x Stand
2x Lure them Out
2x Reclaiming the Fallen (!)

3x Karak Mine
3x Tunele
3x Baraki
3x Tomb
2x Blood Vengeance

Uwagi co do talii:
- Wyrzuciłem Demolki, taktyki do minimum i tylko takie dające przewagę w BF. W zasadzie plan nie zakładał żadnego pierdzenia kontrolnego, a kołem ratunkowym w razie jakichś niespodzianek miał być Doom Seeker (2w1, jak w reklamach)
- Reclaim bardziej dla beki, i w zasadzie nie zagrałem go ani razu, bo nie było czasu!
- Lure them Out zajebiste!
- Honouring, tak jak pisałem wyżej, raczej na restrykt, no i wygrał mi jakieś 75% gier.
- Hammersmitha bym albo wymienił na Core Setowego Defendera (1/1/1 do BF), albo zostawił i Defendara dostawił za coś innego (na 100%)
- Kanonka chyba do wyjebania, wraz z delikatną jeszcze redukcją supportów (co? supporty nie atakują i nie mogą bronić?? słabiznaaa..)
- zastanowił bym się, czy nie zostawić tylko Tuneli i Kopalni za 1, a w puste miejsca nie dorzucić np 6-8 Grudge;ów (3 do ataku, 3 do taniości i ze 2 na Toughness)
- Zhufbar zawsze był jedną z moich ulubionych jednostek DWA, z powodzeniem grałem nim w singlu, tutaj to must have boss, przy Katapulcie/My Life czy czymś innym sprytnym, może grozić przeciwnikom jako pertraktujący samobójca (ok, jak nie to zara se pierdolne, ale wiecie, pociągne za sobą wszystkich...)
- Karak Kadrin MVP

W 1 rundzie, na 4 osobowym stoliku, szybko poznałem się na Rodzyniastym i jego Skarbrandzie (2 czy 3 tura?), udało się przekonać innych, jak wielkim jest zagrożeniem ten pan (+ dwa Ptaki w stole), zdławiliśmy, więc Chaos wspólnie, a ja w międzyczasie po kawałku nadbudowałem eko i coś tam w battlu, co zaowocowało w wygraną.

Drugi stół, to stół finałowy jak się potem okazało, Repek ze sprytnym Imperium i Drummdar na Heroicu (wersja Kazik z Mieczorem). Ciężka i satysfakcjonująca gra. Repek narzucił tempo, szubko chwycił 6 czy 7 nawet Dominacji i już dzielił stół, ale zdążyliśmy go zahamować i gdy skończyły się mu karty (bo szedł w zasadzie all in), musiał już zmienić swoją wizję "podziału", ja zyskałem przewagę i zacząłem lobbować by ukrócić Drumdaara zanim się rozwinie, (tu popełniłem mega błąd, i nie udało się zabić Tunelarza na HT..), Drumdar nagle wystrzelił z kart i stało się jasne, że teraz on ma nas w ręku ale musi działać. Po mojej epickiej obronie (dwa Honoringi, Zhufbar, Kadrini, Ogólnie Kazik miał zaassignowane z 14 czy więcej ran, pedziowaty Shield Bearer mu wypucował połowę : /, tak czy siak, wybroniłem Fulcruma, przez co wyszedłem do przodu nieco, ale, wiadomo, już przy końcu, Repek wsadził imperialną kosę w żebra, paląc strefę, a na przyduszenie drugiego Fulcruma nie starczyło pary w BF. Ostatecznie wyszło zdaje się 9 Drumdaar, ja 8, Repek 7.

Trzecia gra ze Stachem i Keilem; poszła tak jakoś bez historii. Panowie zaczęli na boki, ja oczywiście w przód, zgarniając Fulcruma, bodajże Kadrinem czy Zhufbarem, w drugiej turze chyba byłem pierwszy, co przy odpowiednim układzie było na niekorzyść chłopaków, bo zgarnąłem drugiego Fulcruma wbijając na 6 dominacji w drugiej turze, a z dwoma Honouringami na ręce w trzeciej turze wiedziałem już, że mam wygraną w kieszeni. Ta gra pokazała, póki, co, najsłabszą stronę Kataklizmu - zbyt szybkie zwycięstwo jednego gracza. Nie wiem, co chłopaki mieli na ręku, czy mogli coś wykombinować; aczkolwiek moja ręka startowa była zabójcza ( Kadrin, Honouring, Kazik, Tan, Hammersmith, Zhufbar, jakiś support, kolejny draw to SYG i Honouring). (postaram się w najbliższym czasie napisać trochę o Kataklizmie bardziej technicznie)


Po 3 rundach, Drumdaar prowadził, ja tuż za nim, ze strata bodajże 4pkt, Repek na 3 pozycji, (czyli tak jak mówiłem, stolik finałowy:) W ostatniej rundzie, prawdziwa w Multiplayera zaczęła się, zanim jeszcze usiedliśmy do stolików, a jak tylko ogłoszono pariringi. Ja dyplomatycznie od razu uderzyłem do Keila i Rodzyna, że powinni zmiażdżyć dwoma Chaosami Drumdarowe brodacze, bo topka nie może mieć z górki, Repek, z kolei, bardzo słusznie, rozpowiadał, że trzeba bić Przema i uciąć mu pkt do minimum - słowem, wszystko mogło się wydarzyć, wici zostały rozpuszczone, i przyszło nam zacząć ostateczną rozgrywkę. Ja dostałem Raskoksa z Krasnoludami i Susę z Imperium (szacun na VtHC, choć nie zdążyło zadziałać niestety). Historia TEJ gry, była raczej klonem gry poprzedniej. Wyszedłem agresywnie, jako drugi złapałem fulcruma (i wiadomo- nie puściłem już), dzięki temu, że Susa, nie wbiła nic do Battla. Raskoks zbroił się, jak to krasnolud, powoli i oboje w zasadzie nie spodziewali się, tak agresywnej gry z mojej strony. Ja z kolei, starałem się jak najbardziej zająć obydwoje moich przeciwników sobą na wzajem, snując wiele różnych scenariuszy, dotyczących potencjalnego zagrożenia z ich strony. Sam tymczasem, przejąłem drugi Fulcrum, na ręce SYG, Kadrin na stole i chwilę potem było po grze. Nie ukrywam, że mogło to ich trochę wkurzyć. W każdym razie, moja robota była zrobiona, ugrałem 8+2 Dominacji, utrzymując przeciwników na startowym 3, teraz podium zależało już tylko od stolika Drumdaara (Repek nie mógł już mnie dogonić). Tymczasem, z Raskoksem i Susą zagraliśmy kolejną gierkę, już na luzie i oczywiście, przeciwnicy wynieśli sporo doświadczenia z poprzedniej gry, a w zasadzie jedno przesłanie - bić Przema i nie słuchać co mówi : ) Brakowało nie wiele, bym jeszcze raz zdołał ich wywinąć i wygrać rzutem na taśmę, ale dwie Dyscypliny Susy, w podwójnie ożywionego Kadrina niestety popsuły chytry plan i Raskoks wbił w końcu Kazimierzem na stół, zgarniając wina tuż sprzed nosa koleżanki, która w pewnym momencie miała bodajże 7 Dominacji.

Na stoliku Drumdaara okazało się, że Keil zgarnął zwycięstwo, (dzięki czemu wspiął się na 3 miejsce na równi z Repkiem), a Drumdaar został zatrzymany przez dwa Chaosy w porę. Agresywny Dwarf imba zgarnął więc najwyższe miejsce na podium. (pierwsza cyfra, to liczba ogólnej dominacji, druga to tie w postaci bonusu +2 za wygrane stoły)

1. Przemo DWA 38 6
2. Drumdaar DWA 34 6
3/4. Repek EMP 29 3
3/4. Keil CHA 29 3
5. Rodzyn CHA 25 2
6. Susa EMP 24 2
7. Wilkoo DWA 22 2
8/9. Raskoks DWA 21 2
8/9. Stach DWA 21 2
10/11.Omen EMP 19 0
10/11.Virgo ORC 19 0
12/13.Solar CHA 17 0
12/13.Mielona ORC 17 0
14. Kubala CHA 16 0
15/16.Borin EMP 15 0
15/16.Dashi HE 15 0
17. Michnik EMP 14 0


Dekoracja przebiegła w miłej atmosferze, Dashi ufundował figurki, w tym nie tylko zapowiedzianą Husarię, ale też Pegaza (wałacha-klacz kastrowaną z hoplita na grzbiecie - pozdr Michnik zaklinaczu koni:D, Hydrę, która może stać na boku, głowie, szyi i ogonie oraz Beastmena-Minotaura z gołą dupą. Dashi, figurki zajebiaszcze, na luza adaptowalne w realia Warhammera, dzięki za ten miły akcent. Ja oczywiście wybrałem Beastmena. Do wzięcia były też maty i inne gadżety, ale akurat mat to już mam tyle, że lekką ręką kawę na nie wylewam, więc dobrałem pro-naszywkę z symbolem Dwarfów i nieoczekiwanie zgarnąłem największe trofeum poprzedniej nocy - ćwiekowaną bransoletę Ricarda! Dalej, Drumdaar, Repek i Keil zgarnęli maty pamiątkowe (Trofeum Mereela), a nawet z 5 miejsca, Susa upolowała swój pierwszy "dywanik" pod karty. Gratulacje! Stolice Lizaków, nie cieszące się powodzeniem dnia poprzedniego znalazły też swoich właścicieli, a Ziggy, po krzepiącej drzemce :D, myślę, że też się nie rozczarował, bo trafiła mu się ostatnia stolica Undeadów, na którą właśnie polował.

Bransoleta Ricardo, prawdopodobnie, pierwszy Artefakt naszej sceny, 
nietargetowalny, przechodzi na kolejnych zwycięzców 
Kataklizmu na Ragionalsach.

Reasumując, Kataklizm, rewelacja; oczywiście gracze muszą się dostosować, "nauczyć" grać, bo format jest bardziej wymagający niż singiel (samo to, o ile więcej jest zmiennych i czynników wpływających na to co się dzieje + elementy psychologiczne i negocjacyjne). Sama mechanika nie ma wielu wad, choć tu i ówdzie można by coś podciągnąć + na pewno w miarę kolejnych turniejów, wyjdzie, gdzie trzeba zrobić cięcia w imię balansu. Widzę na tym polu spory potencjał i zachęcam wszystkich do grania tak na porządku dziennym jak i zostawania na drugi dzień Regionalsów.


Przychodzi pora, tak jak na każdym turnieju, by się pożegnać. Raz jeszcze, gratulacje i podziękowania;

- Virgo, za pierwszą wygraną na Regionalsie i na prawdę ciekawą talię.
- Stachu (żelazna konsekwencja + własnoręczne wyjaśnienie mi raz na zawsze, jaki bilans ma Imperium z Orkami;)
- Drumdaar i Raskoks, panowie coraz bliżej celu, życzę tendencji zwyżkowej nadal.
- cała ekipa Krakowsko-organizatorska (Stach, Drumdaar, Raskoks, Raodzyn, Borin, Repek...???), panowie, świetny Regionals, klasa sama w sobie i jebać to że w styczniu i mróz - za rok widzimy się na bank!
- Lokal Hex; rychłego otwarcia dla was i świetlanej przyszłości (również turniejowo - organizacyjnej), super miejsce, zazdrościmy Krakowiakom po całości
- WSZYSTKIM, którzy przybyli, bo dzięki wam to wszystko się dzieje
- Wilku, Ty wiesz, ja po nocach nie śpię, no, ale co było... to wiadomo. W Warszawie wejdę z 1szego miejsca, żeby już nie było niedomówień ; )
- Makabrysio! Za wyprawy do Małpki, za dyskusje o bułeczkach, za wspólne picie, konsumowanie kiełbaski z Nyski, rozbrajanie całej ekipy imprezowej i milion jeszcze innych rzeczy.
- Szymuss; hehe, next time IDZIEMY do Jazz Rocka ; )
- FAQ team za obrady przy kanciastym stole i nie sprzedanie Polskiej Inwazji ; )
- ekipie Wrocławskiej, mimo słabszej frekwencji, coś się udało ugrać (a jednocześnie kop w dupę, że nie udało się wygrać : >
- Drumdaarowi jeszcze z osobna, z pozdrowieniami dla żonki!, za przenoclegowanie i ogarnięcie "logistyki".


Do zobaczenia we Warszafce ; )

Tak, dobrze wszyscy myślicie, na następnym Regio was zmiażdżymy.

p.s. wszelkie foty, zrobione przez pro-Raskoksa, podciągnięte z tej galerii (polecam, mnóstwo świetnych ujęć!)

sobota, 30 listopada 2013

Warhammer Inwazja - Życie po Życiu.



The Last Reinforcements.

W zasadzie, nikt się tego nie spodziewał. Nie tak nagle. Nie już. A na pewno, nie, po wyjściu nowego dodatku - swoją drogą, kto wie, czy nie najlepszego w całej historii. Fakt jest jednak faktem.

TUTAJ możecie przeczytać, jeśli jeszcze nie czytaliście.

Ukryte Królestwa, są ostatnim rozszerzeniem i jednocześnie klamrą zamykającą linię wydawniczą Warhammer Invasion LCG.

Kruki przyniosły złe wieści jakieś parę dni temu, w czasie, których rozpętała się istna burza, pełna żalu, zdziwienia, oburzenia, swoistego buntu, a po części też, takich "smutnych przytakiwań głową", jak by, gdzieś pod skórą, ta świadomość schyłkowości była obecna od dawna.

TUTAJ polecam też przeczytać, reakcję Torstena z podcastu Winvasion.

Nie jest tajemnicą, że za oceanem Inwazja ma się bardzo słabo i nie wiele pomaga w tym Bastion Europa. Względy finansowe mówią same za siebie. Czemu jednak teraz, chciałoby się zawołać - kiedy gra jest w najlepszej formie od dnia premiery, kiedy balans jest rewelacyjny, w końcu ruszyło jako takie wsparcie, a nowy dodatek jest drugim oddechem tej gry? Zapewne odpowiedzi na to pytanie (oficjalnej) nie otrzymamy.

Możliwe, że właśnie ten moment "rozkwitu", jest dobrą chwilą na zakończenie, ale też sama "dobra kondycja" Inwazji, odnosi się tylko do terenów Polski i Niemiec? Z drugiej strony, specem nie jestem, jednak czy nie widzicie czegoś dziwnego, w zapowiedzi końca wydawania gry wrzuconej do jednego newsa mówiącego o wyjściu najnowszego dodatku? Czy to nie jakieś marketingowe seppuku? A może to właśnie dobry ruch? Fair w stosunku do wszystkich? Pytania można by mnożyć, pytać; czy to wina sprzedaży, czy też sprawa powiązana z licencją GW? Z innej strony, czy to czasem nie jest ruch, robiący miejsce dla nowego LCG?

Jakkolwiek byśmy nie pytali, cokolwiek wyszłoby z odpowiedzi - who cares? Inwazja kończy linię wydawniczą. Ale, no bez jaj, na pewno nie umiera.

Te kilka dni, dały też czas by nieco ochłonąć, nie ferować przesadnych zdań, nie reagować zbyt pochopnie. A nie jest to łatwe. Niektórzy powiedzą - to tylko gra. Racja. Ale ta gra, w pewien sposób stała się częścią naszego życia. Ta gra spowodowała, że mam dziesiątki znajomych (miejscami bardzo dobrych kumpli!) w całej Polsce. Ta gra, stworzyła i zintegrowała potężną scenę, machinę organizacyjno-integracyjną, która wciąż funkcjonuje i jakiej mogą nam pozazdrościć inne gry (chociażby te nowsze ze stajni LCG). Na prawdę żal było by to wszystko stracić.

Ale czy rzeczywiście to tracimy?

Jasne, że nie.

Jestem pewien, że, to, co w całej Inwazji najważniejsze: pole do rywalizacji + rewelacyjni ludzie, świetna zabawa + mnogość możliwości, może - i musi przetrwać, niezależnie nawet, od losów samej gry.

Nie da się pominąć faktu, że za jakiś czas, zabraknie nowych kart, nowych wieści. Jednakże, to dopiero daleka przyszłość i niejedno może się jeszcze wydarzyć. W chwili obecnej, jesteśmy w pewnego rodzaju punkcie zwrotnym i różne refleksje, plany na przyszłość są naturalną rzeczą. Odniosłem delikatne wrażenie, że przesłoniło to moment teraźniejszy i bardzo ważny, mianowicie wyjście Ukrytych Królestw i przewrót w meta, jaki ten dodatek nam serwuje. Ignorując wieści, będące głównym przedmiotem tego tekstu; na kolejny dodatek czekalibyśmy gdzieś do Maja/Czerwca pewnie, a więc przez pół roku najbliższe w zasadzie nic się nie zmienia (no, ok, nie dostaniemy w zapowiedziach kolejnej maty z Orkami w kicie ligowym:). Gramy nadal, ligi ruszają, trwają, Regionalsy w kalendarzu. Wymyślamy talie, gramy, dyskutujemy, blogi działają, repa na forum za combo undeady i wiele innych...

Dalej, mamy Multiplayera, który, jest nie odkrytą jeszcze według mnie, drugą wersją Inwazji, wcale nie gorszą, a dającą nam tyle możliwości i wrażeń, co format duelowy. Także, z obecną pulą kart i tymi dwoma formatami, można grac jeszcze spokojnie do OMP 2014, albo i dłużej.

Ok, co potem?

Właśnie, i dopiero do tego "potem" trzeba się jakoś przygotować. Zdecydować. Rozmawiałem z kilkoma osobami o perspektywach i szczerze mówiąc nie jest łatwym, planowanie tak bardzo w przód. Przecież sporo się może wydarzyć. Jednak, jedno jest pewne. Nie chciałbym, by ta scena, ta wielka grupa osób, pasjonatów, od tak, nagle rozpłynęła się. Cholera, nadal chcę jeździć na regionalsy i spotykać te gęby!

I tego właśnie nie wolno nam stracić.

TUTAJ możecie poczytać, co na ten temat sądzi Galakta. Wiele dobrych rzeczy, jest tam napisane i cieszy fakt, że wydawnictwo nie zamierza odciąć się po prostu od sprawy. Ważne też, że tak z ich strony, jak i ze strony graczy, jest chęć i jest pomysł.

Nie możemy zapominać, że Inwazja, po wyjściu HK staje się grą zamkniętą, w sensie całości, puli kart, dając wciąż ogromne możliwości. W żadnym razie, nie jest grą wycofaną ze sprzedaży. To istotne, bo gracze nie-turniejowi, potencjalnie też nowi; kupując kilka dodatków, mają rewelacyjną grę, dającą rozrywkę na długi czas, nie będącą jednocześnie powtarzalną jak wiele planszówek. Z kolei dla graczy turniejowych, pasjonatów, oczywiście, brak nowych kart, w długofalowym kontekście, jest dużym problemem, (co do wsparcia FFG, którego praktycznie nie było, nie jest to aż tak bolesna strata). Jakie więc mamy opcje? (bo do takich właśnie graczy, większość osób to czytających prawdopodobnie się zalicza)


Inwazja nie umiera nigdy.

Gramy i jaramy się nowymi neutralami. Lecimy z koksem, tak jak od zawsze. Jednocześnie, bez zbędnej polityki, a opierając się na racjonalnych przesłankach, typujemy ludzi, którzy są darzeni zaufaniem/respektem (tak jako gracze - ludzie, oraz jako gracze - specjaliści od gry) .Ci ludzie, z poparciem całej sceny, "robią" grę dalej by wszyscy mogli grać oficjalnie, z nowym towarem, akceptowanym na zasadzie umowy całego środowiska, (czyli kolejne FAQ + nowe karty/re-edycja crapu + nowe formaty typu Draft).

Wstrzymałbym się tutaj, od głupich nazw (typu "grupy trzymające władzę" itp), a także od jakichś "forumowych" dyskusji akademickich o demokracji, kolesiostwie, o tym, że nagle się ktoś do koryta dopycha, że będzie jakaś interesowność w tym wszystkim. Szczerze mówiąc, jeszcze nic takiego nie powstało, a na forum już padły słowa o tym, że ktoś będzie forsował coś dla siebie, czy dla kolegów itp Żenada.

Serio, przecież nie o to tu chodzi.

Zdaję sobie też sprawę, że nie jest pewne, że taki pomysł wypali. Nawet jako zgrana społeczność, możemy nie podołać temu zadaniu. Po prostu. Bo tacy są ludzie i nikt nigdy nie będzie zadowolony. (po części dochodzę do takiego wniosku, czytając ostatnie przepychanki właśnie). Ludzie, którzy zaczną coś robić, poświęcać swój czas, dla gry i innych graczy, w końcu zderzą się z takim czy innym murem zawiści. Będę jednak dobrej myśli, wierząc, że coś takiego nie nastąpi. Bo tak trzeba. Bo to Inwazja jednak.


Inwazja dogorywa.

Jeśli powyższa opcja nie wypali w ogóle, albo wejdzie w życie, lecz w natłoku ciągłego malkontenctwa, narzekań, kłótni, niezgodności itp, ludziom odechce się poświęcać swój cenny czas na tego typu sprawy, to pogramy pewnie przez najbliższy sezon, a potem, wszystko zacznie stygnąć powoli, w podrygach niezdrowej atmosfery przeplatanej entuzjazmem sezonowym ludzi, którzy chcieliby to raz jeszcze podnieść. Zdecydowanie nie chcielibyśmy pójść taką ścieżką.


Inwazja zmienia Pole Bitwy.

To też opcja. Jeśli Pan Zmian, zamiesza tak, by Inwazja jako gra nie wypaliła w opcji długoterminowej, to zaistnieje prosta opcja: kowalom dajcie młotki, a karciarzom karty. Zachowując naszą społeczność, można "przesiąść" się na inną, nie w ciemię bitą karciankę. Tak, tak, już widzę te zarzuty o herezję itd. Ale na poważnie. To jedna z opcji. Oczywiście bardzo trudna, bo nie będzie już gry takiej jak Inwazja. Problem wyboru to kolejna przeszkoda, ile graczy tyle opinii, gusta różne, przywiązanie do settingu robi swoje. Kolejna sprawa, to stopień zaawansowania wydawniczego potencjalnej karcianki, bo przecież taka grupa nie wejdzie nagle w coś, co wydawane jest od dawna, gdzie na wejście trzeba będzie wydać 2000zł, a kto nie wyda, ten będzie zbierał oklep na dzień dobry. Zatem coś nowego. Tutaj jednak opcje jeszcze płytsze, bo z LCG wiemy, jakie są dwie nowe gry. No właśnie. Z dwojga złego zostaje Netrunner, który jest owszem, świetną grą (technicznie rewelacyjną), ale jeśli chodzi o klimat (i rysunki:) to nie dorasta Inwazji do pięt. Zostaje też opcja, że FFG w tym roku zechce wprowadzić na rynek nową grę, która mogłaby się okazać godnym następcą. Problem w tym, że to raczej takie gdybanie, a poza tym, przejście na zupełnie nową grę, wiąże się z ryzykiem, bo przecież, jeśli nie odniesie sukcesu w USA, to wiadomo. Plus, może okazać się po prostu słaba. Jakkolwiek, więc, przy nadrzędnym celu, zachowania społeczności graczy, transfer na inną grę może okazać się procesem trudnym i wymagającym kompromisów. nie mniej, nie jest to mrzonka, zwłaszcza, że jeśli opcja nr1 wypali, to w zasadzie gracze, nie będą ponosić żadnych kosztów finansowych, co z kolei pozwoli na ewentualny eksperyment z inną grą, początkowo, jako coś zupełnie dodatkowego.

p.s. Ktoś przytaczał jakieś ploty, o VtES (Wampir), że niby FFG coś by mogło... No, szczerze mówiąc to się boję, bo nie kłamiąc, musiałbym wówczas być zamknięty w trumnie by nie wejść w to po całości.


Nie wiem, jakie mogłyby być jakieś inne scenariusze wydarzeń, bo na nagłe wskrzeszenie Inwazji nie liczę. Nie ma też co, marzyć o przejściu praw czy licencji, bo to zupełnie inny świat i skala. A jeśli nawet, gra przeszła by na opcję digital (w co też wątpię), to nie było już by to samo. Nic nie zastąpi gry karcianej na żywo, spotkania z prawdziwymi ludźmi i nikt mnie nie przekona, że w tej mierze, gry online są przyszłością, bo, to zwykła nieprawda.

Inwazja trwa, więc nadal, mimo zbliżającej się nieuchronnie Komety na kursie kolizyjnym. W blasku tejże przyjdzie nam spędzić najbliższe miesiące, a już sam wpływ jaki na nas wywrze to wydarzenie spowoduje wiele dyskusji i działań. Mam nadzieję, że owocnych i tylko scalających naszą społeczność, bo przecież, wiecie. Ta Gra to My. I nigdy odwrotnie.

pozdr & do zobaczenia na turniejach!